Goście jadą! Wczoraj w komentarzach na blogu zobaczyłem wpis, że ludzie z fundacji Simba Freinds są właśnie w Kigali i chcą się ze mną spotkać. Już jesteśmy umówieni na piątekw Nyamata (przynajmniej zobaczą jakieś fajne miejsce, a nie tylko Kigali). Fajnie, w końcu pierwszy raz od półtorej miesiąca pogadam sobie z kimś w cztery oczy po polsku 🙂
Trochę pech, bo wnioskując z daty i godziny wysłania ich wiadomości mniej więcej w tym samym czasie właśnie wysiadałem z busa, którym wróciłem z Kigali. Rano zabrałem się z Paulem by w końcu podjąć pieniądze z Western Union. W Nyamata też jest oddział, ale nie działa. Postanowiłem wrócić busem, bo nie chciałem kolejnego dnia spędzić w samochodzie czekając wszędzie na Paula.
Po drodze do, Paul miał coś do załatwienia w miejscowości Ntarama, więc skorzystałem z okazji i zwiedziłem tamtejszy Memorial Site czyli miejsce pamięci ofiar ludobójstwa. Kiedyś pokażę Wam wraz ze zdjęciami. Tylko nadmienię jeden szczegół. Przewodnik zaprowadził mnie do budynku, który był szkółką niedzielną i pokazał bordową plamę na ścianie. Powiedział, że w to miejsce przez całą dlugość sali Hutu rzucali o ścianę dziećmi.
W samym Kigali udało mi się podjąć owe pieniądze, zamienić po dość dobrym kursie część na franki (551FRW = 1 USD) i Paul zdąrzył mnie jeszcze zabrać do wielkiego sklepu który przypomina nasze Carrefour pod wieloma względami: jest wszystko od telewizorów i pralek po masło i jest tak samo jak w Polsce drożej niż w innych sklepach. Ale zrobiłem sobie małe zakupy, z których najbardziej zadowolony jestem suszonych ananasów.
To tyle wpisu właściwie o niczym. Żeby nie było tak nudno, wzrokowcom wrzucam zdjęcia jak wyglądają tutejsze krowy.

W tym kraju nie ma koni (za wyjątkiem jednego przyjezdnego z Polski), więc krowy pełnią także funkcje pociągowe.
Słynne krowy, historycznie należące do warstwy społecznej Tutsi, wyglądają inaczej niż nasze polskie krasule, ale muszę powiedzieć, że czasem widuję i takie jak nasze. W porównaniu z tymi tutaj, nasze to prawdziwe bydlaki. Te są skromniejszych rozmiarów, ale za to niektóre mają naprawdę olbrzymie rogi, tak jak ta tutaj:
Funkcja krów w Rwandzie jest różnoraka. Ich mleko to podstawa tutejszego wyżywienia; jak mówią mi Rwandyjczycy potrafią przeżyć kilka dni pijąc tylko je i nic nie jedząc. Jak wiecie dodają je do każdej herbaty (a właściwie herbatę dodają do mleka), aż muszę prosić abym mi zrobili na wodzie. Krowy oczywiście też są zjadane.
Krowy pełnią też funkcję społeczną. Ten kto ma dużo krów, ten jest bogaty. Tak jak pisałem każdy ma tu jakąś krowę. Kiedyś zaczepił mnie na ulicy starzec prosząc o pieniądze, a Paul odpowiedział bym mu nie dawał, bo ma on najwięcej krów w Nyamata.
Krowy to też obiekt wypożyczany niegdyś przez Tutsi dla Hutu. Relacja taka nazywała się ubuhake i nie miała nic wspólnego z niewolnictwem. Tutsi, posiadacz krów wypożyczał je dla swoich klientów Hutu. Ci mu za to płacili na różne sposoby, ten z kolei w zamian chroniąc swoich klientów obejmował ich rodzinę protekcją. Słowo Hutu niegdyś było synonimem słowa „klient”.
Oczywiście jednak gdzie mamy podział na posiadaczy i na nie-posiadaczy pojawia się bunt tych biedniejszych (vide przedwojenna sytuacja z bogatymi Żydami, zresztą czy nadal się nie mówi, że to Żydzi rządzą Polską 😉 ). Traf chciał, że akurat idealnie wykorzystali te rożnice kolonizujący Rwandę Belgowie i krok po kroczku doszło do wzajemnego mordowania się. Ale to już temat na inną opowieść.
* * *
Jeśli chodzi o artykuł przez wszystkkich czekany to muszę napisać, że pracuję nad nim z zapałem, ale wciąż nie widać końca. To znaczy już wiem, co jeszcze w nim brakuje, ale to co najmniej 4 strony A4 (jak dotąd zapisałem już dziesięć, więc uprzedzam, że będzie to dłuższa lektura). Myślę, że po niedzieli wszystko już będzie, w weekend może wypuszczę jakiś zanętowy fragment 🙂 Taki odpowiednik filmowego „trailera” 🙂