Posts tagged pomoc rozwojowa

Po pierwszym tygodniu szkoleń

Dziś do telecentrum niemalże biegłem. Trochę zaspałem, musiałem się jeszcze ogolić, a na jedenastą byliśmy z Paulem umówieni w końcu na to spotkanie z oświatowymi władzami w sprawie zorganizowania szkoleń komputerowych dla nauczycieli. Godzina jedenasta, ja, Paul, różni dyrektorzy jeśli dobrze rozumiałem. Miejsce w jakiejś knajpce  w środku Nyamata. Nie wiem gdzie, więc najpierw bieg do telecentrum z nadzieją, że jeszcze zdążę zjeść śniadanie, a potem z Paulem już na miejsce.

Gdy doczłapałem się zasapany, Paul akurat gdzieś odjeżdżał. Zatrzymał się na mój widok, krzyknął, że dziś nauczycielom nie pasuje, może jutro, ale jeszcze nie wiadomo kiedy, a on teraz jedzie do Kigali załatwiać jakieś swoje sprawy. I pojechał.

[Tu pada siarczyste przekleństwo 😉 ]

Zastanawiam się czy coś w ogóle jest zorganizowane, czy Paul dopiero zapyta czy są zainteresowani. Czuję, że o wielkim planie przeszkolenia sześćdziesięciu nauczycieli wiem na razie tylko ja i Paul.

Zaraz przyjdzie Robert Sunday i postaram się z nim powtórzyć plan z poprzedniego tygodnia – łapankę nauczycieli przy jego pomocy. Wtedy się udało, więc może i teraz.

A propos poprzedniego tygodnia – w sobotę skończyliśmy pierwszy kurs. Przeszkoliłem cztery i pół osoby. Pół, bo Maurice – 50-letni nauczyciel francuskiego – był tylko na dwóch pierwszych zajęciach. Spotkałem go dziś rano i powiedział, że w pozostałe dni był bardzo zajęty. Nie będzie problemu, bo zjawia się tu często i na pewno uda nam się jeszcze dokończyć. W każdej wolnej chwili przychodzi tu by pouczyć się nawet we własnym zakresie.

Z pierwszych obserwacji widzę wielką chęć do nauki. Nawet jak nie ma internetu ludzie przychodzą choćby popisać w edytorze tekstów. I przychodzą przy każdej nadarzającej się okazji, a mówią, że moja obecność jest jedną z najlepszych. Kursy organizowane tu w telecentrum są  – symbolicznie ale jednak – płatne; ja tymczasem stanowczo powiedziałem Paulowi, że skoro jestem wolontariuszem, a ponadto i tak dostaje z MSZ pieniądze na zorganizowanie tu wielu rzeczy, za moje kursy nie może pobierać opłat.

Inna obserwacja to kreatywność. Podczas kursów w Polsce nasi kursanci siedzą i nie dotykają komputera dopóki im się nie powie co mają robić. Tutaj jest kompletnie odwrotnie. Przeglądają menu programów, klikają przyciski na pasku narzędziowym. Sprawia to pewne trudności w uczeniu bo przez to każdy jest w innym miejscu, ale dałem sobie tu na luz. Sam się kiedyś uczyłem komputerów grzebiąc w każdym ich zakamarku i sprawdzając co się stanie. Tak się na pewno nauczą więcej niż gdy co chwila będę im kazał co chwila przerywać i robić to co właśnie ja mam na myśli.

Śmieszna obserwacja: piszą powoli, a mimo to odgłos jest jakby na sali siedziało stado stenotypistek. Wszyscy szukając odpowiedniego klawisza cały czas głaszczą klawiaturę, zataczają na niej koła dłońmi i gdy trafią wzrokiem na odpowiednie miejsce, przyciskają. Naprawdę zabawnie to wygląda. Innocent zgadza się ze mną, ale mówi, że oni po prostu starają się naśladować, tych którzy piszą już dobrze.

I obserwacja jeszcze z czasów hospitacji pierwszych zajęć tutaj (tak zwanych hospitacji, bo zajęcia tu ni jak się nie mają do poznanych przeze mnie praktyk i technik dydaktycznych): cztery osoby, a jeden wielki harmider. Kiedy chcą, wstają i wychodzą, kiedy dzwoni telefon, odbierają i rozmawiają kilka minut, nawet jeśli właśnie tej osobie coś tłumaczyłem indywidualnie. Przychodzą kiedy chcą, spóźnienie jest tu w dobrym tonie, ale za to starają się zostać jak najdłużej mogą, nawet po czasie. Nie wszyscy rozumieją dobrze po angielsku, więc czasem proszę Sundeya aby przetłumaczył coś na kinyarwanda. Tłumaczenie jednego zdania zmienia się w kilkuminutową dyskusję z wymianą zdań, śmiechami, pokazywaniem sobie czegoś. Szkoda, że nie wiem o czym mówią i tylko cierpliwie czekam aż skończą (nie sposób jest im przerwać).

Jednak spodziewałem się, że mniej więcej będzie to tak wyglądać. Ważne, że nauczyli się czegoś nowego.

Pierwsze szkolenie. Uczniowie (nauczyciele) przepisują tabelkę z ekranu laptopa zachowując formatowania i korzystając z funkcji Excela

Pierwsze szkolenie. Uczniowie (nauczyciele) przepisują tabelkę z ekranu laptopa zachowując formatowania i korzystając z funkcji Excela

2 Komentarze »

Obsuwy

8 sierpnia, piątek

Odważyłem się zrobić zdjęcie bliżej centrum Nyamata. Ale nadal nie w największym tłumie. Choć mam nadzieję, że już widać jak gęsto jest tu od ludzi o każdej porze dnia

Odważyłem się zrobić zdjęcie bliżej centrum Nyamata. Ale nadal nie w największym tłumie. Choć mam nadzieję, że już widać jak gęsto jest tu od ludzi o każdej porze dnia

Przed chwilą jak szedłem do domu z telecentrum (trzeba przejść całą długość miejscowości) podbiegł do mnie ktoś i podał rękę. Oni  tu co chwila podają rękę, przedstawiają się, pytają kim jesteś, więc nie było potrzeby by nie odwzajemnić gestu. Tyle, że ten mojej ręki nie puszczał i szliśmy tak ze sto metrów, on coś mówił w chyba kinyarwanda, i strasznie się śmiał. Czułem, że coś jest nie tak, więc zapytałem jedną z mijanych grupek ludzi o co chodzi i powiedzieli mi, że to wioskowy głupek. Jakiś rosły facet odciągnął go ode mnie.

Po chwili jednak znów mnie dogonił, tym razem jednak ręki mu nie podałem. Położył więc ją na moim ramieniu i znów zaczął się śmiać i coś histerycznie bełkotać. W oczach było widać obłęd (a na twarzy mnóstwo białych wyprysków). Po chwili wbił swoje pazury we mnie i zaczął gadać głośniej. Kazałem mu po angielsku zabrać rękę i ją siłą ze mnie zdjąłem. Wtedy szedł ze mną i głośno prychał przez nos jak rozjuszony byk. Schowałem aparat do kieszeni, założyłem plecak na oba ramiona. Ze śmiechem powiedziałem do niego go away i machnąłem ręką, a on odszedł na drugą stronę ulicy, wszedł w krzaki i usiadł w nich. Wtedy zobaczyłem, że był bez spodni.

To jak dotąd jedyny nieprzyjemny incydent z tutejszą ludnością. (Próśb o pieniądze nie zaliczam do rzeczy nieprzyjemnych, bo nigdy nie ma w tym agresji).

* * *

Praca wolontariusza w Afryce to ciężka i wyczerpująca tyrada. 24 godziny na dobę.

Praca wolontariusza w Afryce to ciężka i wyczerpująca tyrada. 24 godziny na dobę.

To, że nie piszę jak dotąd o pracy, nie znaczy, że nic tu nie robię. Po prostu w pierwszym odruchu chce opisać jak najdokładniej, kamień po kamieniu, tutejszy świat. Stąd tyle o ludziach, tyle o widokach, a jak dotąd nic o pracy wolontariackiej.

Dziś akurat jednak czuję się jakbym faktycznie nic nie robił. Od dwóch dni praktycznie nic nie posunęło się do przodu, a na dodatek Paul zapowiada mi kolejne, w sumie gigantyczne obsuwy.

Do niedzieli jedyne czym się zajmowałem to zapoznawaniem z ludźmi, tym jak funkcjonuje telecentrum i jak wyglądają kursy komputerowe. Kto jest kim, jakie są zwyczaje, czym jeszcze się tu zajmują…

Od poniedziałku obserwuję zajęcia komputerowe prowadzone przez Innocenta. Miałem i hospitować ale ni jak moje umiejętności w tej dziedzinie, wyniesione ze szkoły nie nadają się do afrykańskich warunków. Każdy przychodzi o której godzinie chce, każdy pracuje nad czymś innym, wychodzi kiedy chce. Sam Innocent też jest na tyle zajęty, że choć jest jedynym prowadzącym, często zdarza mu się nie doczekać do końca 🙂 Wtedy ja z obserwatora muszę się zamienić nauczyciela i jeśli ktoś czegoś potrzebuje – pomóc. Ale większość radzi sobie sama bardzo dobrze.

W między czasie rozmawiam z Paulem jak będzie wyglądać mój pobyt tutaj, Jakie są priorytety, co jeszcze możemy zrobić. Okazuje się, że nie tyle Paul dobrze zrozumiał moje zadania, to jeszcze przygotował się na mój przyjazd. W projekcie złożonym do MSZ wpisane mam jako główne zadanie przeszkolenie dwudziestu trenerów i nauczycieli informatyki (ICT). Tymczasem przedwczoraj Paul mi powiedział, że już się skontaktował z kimś tam ważnym i do Nyamata Teleservice Centre zostanie przysłanych na przeszkolenie komputerowe sześćdziesięciu nauczycieli – liderów ze szkół podstawowych z całego kraju, których najpierw ja nauczę jak posługiwać się komputerami, a potem oni tą wiedzę dalej przekażą innym nauczycielom i w konsekwencji uczniom. Nauczyciel w szkole podstawowej jest tutaj nauczycielem od wszystkiego.

No to brzmi super. Myślałem, że wytrenuję dwudziestkę jakichś przypadkowych osób, a tymczasem zanosi się, że faktycznie coś uda mi się zrobić! Poza tym Paul zorganizował dla każdej szkoły komputery po 50 dolarów sztuka (używane, ale też dobrze).

Zapytałem kiedy z tym ruszymy, czy uda się już od następnego tygodnia, a Paul mówi, że pewnie jeszcze nie od poniedziałku, ale może już we wtorek. Musi tylko wysłać jakieś pismo z zaproszeniem do kogoś tam ważnego.

Innocent na weekend jedzie do rodziny, która mieszka w okolicach wulkanów i zapytał czy chcę się z nim wybrać. Weekendy normalnie chciałbym mieć wolne na zwiedzanie, ale jako, że w przyszłym tygodniu mamy ruszyć z kopyta, powiedział, że dziękuję, ale muszę się przygotować.

A dziś mi Paul mówi, że ten ktoś ważny powiedział mu, że na razie nauczyciele nie mogą bo są na kursie języka angielskiego i 18 sierpnia uda się może z nimi zrobić spotkanie i wtedy zaplanować kiedy by zaczęli.

No krew mnie zalała. Ja rozumiem, że w Afryce nikomu się nie spieszy, ale jak słyszę, że teraz mam tydzień czekać i wtedy może będą nauczyciele, a może nawet i nie (grupa już ponoć przecież miała być zorganizowana), to ręce można załamać. Krysia dobrze zresztą wie jak ja reaguję jak słyszę, że coś ma się opóźnić.

Paul natomiast się nie przejął tym za bardzo, zwłaszcza, że choć faktycznie się przykłada do tego by wszystko poszło jak należy to na głowie ma masę innych rzeczy (jak jedziemy do Kigali załatwić jedną moją rzecz, spędzamy tam czas aż do zachodu słońca zanim Paul załatwi też swoje sprawy). Niedługo bierze ślub, rozbudowuje telecentrum, szuka mieszkania do kupienia i grom go wie co jeszcze. Bez przerwy biegamy po jakichś ministerstwach, uczelniach, firmach i organizacjach. Co do przesunięcia terminu rozpoczęcia kursów z miejsca przeszedł nad tym do porządku dziennego i trudno mi go było nawet podejść jakoś, by coś jednak zrobił. Nie będę siedział cały tydzień i nic nie robił.

Próbowałem na różne sposoby, ale dopiero jak mu przypomniałem kolejny raz, że jestem tu z ministerstwa i ono przygląda się nie tylko mi, ale i jemu i jego organizacji, że europejczycy nie lubią opóźnień i takie coś może w przyszłości źle wpłynąć, że jak będzie starał o jakieś granty, o kolejne działania wolontariackie czy inne wsparcie, ktoś inny lepiej zorganizowany może go wyprzedzić, trafiłem chyba w dziesiątkę. Powiedziałem, że musimy coś wymyślić na ten tydzień bym nie siedział z założonymi rękoma i wymyśliliśmy, że zbierzemy nauczycieli z Nyamata i zrobimy krótki tygodniowy kurs nie tylko o komputerach ale i innych zagadnieniach dydaktycznych.

Ale kiedy zbierzemy tych nauczycieli? Dziś to już nie. W weekend też nie. W poniedziałek może i we wtorek zaczniemy. A jeśli nie w poniedziałek (bo znów będziemy musieli jechać do Kigali) to może we wtorek… Albo później, bo wtorek znów trzeba jechać do Kigali zapewne.

* * *

Jak ja nie lubię tego miasta… Nyamata jest piękna, sielska, a tam jedno wielkie kłębowisko ludzi i powywijane we wszystkie strony ulice, tak że nigdy nie wiesz gdzie jesteś. Trzeba przedłużyć moją wizę, bo z marszu dostaje się tylko na 15 dni. Trzeba więc udać się do imigration office, oczywiście w Kigali.

Pierwsza próba była wczoraj. Najpierw Paul zostawił mnie w samochodzie i poszedł biegać załatwiać swoje sprawy, a jak wrócił wjechał w inny samochód i wszystko co już mogłem zrobić to fotografować kolejne warsztaty samochodowe. Warsztat samochodowy to zazwyczaj zwykły plac z rozbitymi samochodami i uwijającymi się między nimi mechanikami. Wygląda jak nasz szrot, tyle, że tu samochody są składane, a nie rozbierane. Ale stoją i takie, których już złożyć na pewno się nie da.

To nie parking, to nie szrot. To warsztat naprawczy.

To nie parking, to nie szrot. To warsztat naprawczy.

obnośny sprzedawca. W tym wypadku można kupićc jeansy.

Mechanik naprawia coś z zawieszeniem. Na pierwszym planie typowy widok dla każdego zakątka Kigali: obnośny sprzedawca. W tym wypadku można kupić jeansy.

Dziś kolejna próba. Dotarliśmy w końcu do biura imigracyjnego, gdzie dowiedzieliśmy się, że przedłużenie wizy kosztuje pięćset dolarów, chyba, że MSZ prześle papier, że faktycznie jestem wolontariuszem, to wtedy tylko dwadzieścia pięć. Zatem w poniedziałek kolejna próba. Lub we wtorek, lub później, bo nie wiem kiedy dostanę skan pisma z MSZ i czy będę miał na tyle łącza, by je ściągnąć. (Dopisane poźnym wieczorem: mam już skan, MSZ jak zwykle nie zawiodło!)

Jeden z widoków, który umila drogę z Kigali do Nyamata

Jeden z widoków, który umila drogę z Kigali do Nyamata

Obsuw za obsuwem.

* * *

Powiedziałem do Paula, że widzę jak dużo rzeczy ma na głowie i rozumiem, że nie zawsze będzie miał dla mnie czas. Powiedziałem więc, że dobrze by było wyznaczyć kogoś kto będzie ze mną pracował tutaj. Powiedział, że to dobry pomysł i co powiem na Innocenta. Zgodziłem się, bo to łebski facet, faktycznie wiele rzeczy potrafi. No to świetnie.

Tyle, że zaczniemy jak wróci spod wulkanów.

Ami w komentarzu do "Kigali na własną rękę" prosił o fotkę bramy wjazdowej do słynnego hotelu z filmu Hotel Rwanda. Więc na specjalne życzenie... ;)

I na koniec: Ami w komentarzu do "Kigali na własną rękę" prosił o fotkę bramy wjazdowej do słynnego hotelu z filmu Hotel Rwanda. Więc na specjalne życzenie... 😉

Comments (1) »

Czy ktoś pożyczy? – część II

Ostatecznie do Rwandy pojadę bez laptopa. Przez to kontakt z Polską ograniczy się zapewne do wysyłania pocztówek do przyjaciół i rodziny, edycja tego bloga skończy się gdzieś pod koniec lipca, tuż przed wyjazdem, a szkolenia będę prowadził w większości czysto teoretycznie. Na szczęście brak aparatu fotograficznego nie będzie tu aż tak dużym problemem. Umiem mniej więcej rysować, więc sobie naszkicuję gdzie byłem. Kto wie: może po mojej śmierci będą to naprawdę cenne prace?

Tak to sobie mniej więcej wyobrażałem jeszcze wczoraj rano. Dlatego do pisania poprzedniego wpisu podchodziłem jak pies do jeża, bez wiary w jakikolwiek pozytywny odzew.

Na szczęście się pozytywnie rozczarowałem 🙂 Już w kilka chwil po publikacji zaczęły się odzywać pierwsze osoby, a ostateczna ich ilość naprawdę mnie zaskoczyła. Dostałem kilka wstępnych ofert pożyczenia zarówno aparatu (tych było więcej) jak i laptopa.

Najkonkretniejszą ofertę – tak konkretną, że wszystko zostało już załatwione do tego stopnia, że mogę pisać o tym jak o fakcie dokonanym – otrzymałem od Bartosza Bubaka pracującego w firmie IMPAQ Polska. Prezes tej firmy już wyraził zgodę na pożyczenie zarówno aparatu cyfrowego jak i laptopa! Pozostaje mi tylko odebrać sprzęt z siedziby w Warszawie. W przyszłym tygodniu będę przez Warszawę przejeżdżał do Poznania na szkolenie przedwyjazdowe, być może więc będzie to dobra ku temu okazja.

Okazuje się więc, że faktycznie są jednak firmy zainteresowane filantropijnością. Tak jak pisałem ofert miałem więcej. Ja potrzebuje jednak jednego laptopa i jednego aparatu. Co zatem mogą zrobić inni?

Po pierwsze istnieje serwis daryrzeczowe.pl, na którym można zmieścić zarówno ogłoszenie o tym, że dana firma chętnie przekaże jakiś sprzęt wolontariuszom lub organizacjom. Ogłaszają się także wolontaroiusze i organizacje zgłaszając swoje potrzeby. Zapraszam wszystkich na tą stronę, zobaczcie czy ktoś akurat nie potrzebuje czegoś, co u Was zalega i niepotrzebnie się kurzy.

Po drugie wszelkie organizacje społeczne „kręcą się” wokół strony NGO.pl, gdzie w dziale ogłoszeń jest także odpowiednia kategoria.

Zatem nic jeszcze straconego 😉 Każdy czy każda firma ma nadal okazję do pomocy innym, do czego szczerze zachęcam! To świetne uczucie zrobić coś dla innych bez nastawienia na bezpośrednią z tego korzyść materialną. Wiem coś o tym 😉

===========

OK. Co jeszcze się u mnie dzieje? Najważniejsza sprawa to oczywiście pomoc ze strony firmy IMPAQ, ale od wczoraj mam też kilka innych rzeczy, którymi chciałbym się podzielić.

Szukając informacji czy pożyczony sprzęt (od firmy IMPAQ. A co? 🙂 Ogłaszam ich dzisiaj oficjalnym sponsorem tego wpisu na blogu ;P ) będę mógł bezproblemowo podłączyć do sieci elektrycznej w Rwandzie, trafiłem na stronę kropla.com. Polecam wszystkim jadącym za granicę. Poza dokładnym opisem rodzajów wtyczek w danym kraju, napięcia w gniazdku jest wiele innych przydatnych informacji. Na przykład nie zastanawiałem się czy komórka jakiej używam w Polsce zadziała także w Rwandzie. Zadziała, ale okazuje się, że nie wszędzie na świecie telefony działają w standardzie GSM.

Na wykop.pl ktoś podrzucił artykuł sprzed kilku dni z Rzeczpospolitej pt. „Zabijanie dobrocią”. Mówi on o negatywnych skutkach pomocy ONZ/UNDP dla krajów globalnego południa, czy raczej jego niedociągnięciach. Cóż… autor niestety nie odkrył nic nowego, bo problem ten jest dyskutowany od lat nawet w samym ONZ. W czasie szkoleń w MSZ mieliśmy na ten temat kilka godzin zajęć; każdy wolontariusz jedzie więc ze świadomością nie tylko skutków pozytywnych, ale i niedociągnieć całej idei Pomocy Rozwojowej. Smutną prawdą jest to, że nieszczęśliwie z Pomocą Rozwojową jest jak z demokracją, o której się mówi, że to kiepski ustrój ale póki co nie wymyślono lepszego.
Co więcej artykuł do jednego worka wrzuca także niedociągnięcia z lat 70-tych XX wieku, które już zostały w wielu przypadkach wyeliminowane.
Ale o wadach i zaletach pomocy rozwojowej na pewno będzie jeszcze okazja abym napisał więcej. Zostawię więc na razie ten temat.

Dziś zauważyłem. że choć pierwotnie spodziewałem się, że mój blog będzie czytać najwyżej garstka przyjaciół i znajomych, a od czasu do czasu wpadnie ktoś, kogo znam wirtualnie lub nie znam w ogóle, jest zupełnie odwrotnie. Dziennie bloga odwiedza od 100 do (rekordowo) 800 osób (wczoraj było prawie 400). Tylu znajomych to ja nie mam 🙂 A że to nie oni są czytelnikami moich wypocin udowadniają mi co chwila dopytując się kiedy wyjeżdżam i jak przygotowania. Dobił mnie dziś Adaś pytaniem czy jadę czy nie jadę 🙂
Ale może to się zmieni, gdy już wyjadę i przestaniemy się wszyscy widzieć. To znaczy może nie zmieni – nadal liczę na tak wielkie zainteresowanie – a jedynie audytorium zwiększy się o tych których znam 🙂

Tyle na dziś. Acha: czy już pisałem jak fajną firmą jest IMPAQ Polska? 😉

Komentarze wyłączone