No i po modemie. Prawa Murphy’ego w całej okazałości dały o sobie znać. Ostatnią dobę modem więcej nie działał niż działał, a teraz lampka kontrolna zaczęła pobłyskiwać inaczej niż zwykle. Siedzę teraz w telecentrum i nie mam ze sobą książki serwisowej, więc nie wiem co to znaczy, ale spodziewam się najgorszego. Pacjent nie żyje.
Spójrzcie jakie piękne kółeczko. Pierwsze kilka dni nie miałem żadnej łączności z Polską. Ostatnie kilka dni dokładnie to samo. Jutro będę zapewne w Kigali więc postaram się zabrać ze sobą na pendrivie ten wpis i opublikować, byście się nie martwili, że gdzieś przepadłem z Waszymi pieniędzmi. Wasze składki mają się bardzo dobrze i właśnie o nich chcę napisać.
* * *
Wymyśliłem sobie aby wszystkich obdarowywanych zebrać w telecentrum, wygłosić krótkie przemówienie, w którym zdradzę całą intrygę, opowiem dlaczego coś od nas dostają, dlaczego to nie, a coś innego i oczywiście kupione dzień wcześniej rzeczy rozdać.
Zapowiedziałem to Paulowi nie mówiąc o co chodzi i poprosiłem by wszystkich pracowników NTC oraz Samuela poinformował, że mają być w niedzielę w telecentrum o godzinie 12.00. Oczywiście wszystko musiało się odbyć z poślizgiem i nie wszyscy mogli się stawić (parę osób, w tym na przykład Maombi wyjechało na weekend z Nyamata), ale już się przyzwyczaiłem, że tak tu już musi być. Ludzie się powoli schodzili (występy miały odbyć się w największym bungalow) i zaledwie dwie godziny i czterdzieści minut po dwunastej mogliśmy zacząć.
Ostatni na zebraniu stawił się Samuel, za co został nagrodzony gromkimi brawami. Wszyscy specjalnie na niego czekaliśmy, bo powiedziałem, że bez niego nic nie może się zacząć. Ludzie trochę byli zdziwieni, bo Samuel nigdy nie grał tu w żaden sposób pierwszych skrzypiec, a nagle stał się VIP-em.
Przemówienie długie nie było i tłumaczył je na kinyarwanda Robert – nie wszyscy pracownicy, w tym zwłaszcza barmani, kucharze i Samuel nie znają angielskiego. Opowiedziałem o blogu, opowiedziałem jak wielu z Was go czyta i opowiedziałem o spontanicznej zbiórce. Wyjaśniłem na co przeznaczyliśmy zebrane pieniądze. Że mają być to rzeczy, które coś spróbują zmienić w ich życiu. Na pewno nie zmienią go diametralnie, ale przynajmniej choć trochę ułatwią przez nie przejście. Przeprosiłem też, że właściwie nikt nie dostanie nic specjalnie wielkiego – przyznam, że czułem się trochę zmieszany, że na dzień dzisiejszy nie mam tak naprawdę wielu rzeczy: kilka zabawek, kilka książek, latarki i… kserówki.
Prezenty podzieliłem w myślach na cztery główne grupy: dla kuchni (patelnia i książka kucharska), dla wszystkich zainteresowanych (książki do nauki języka angielskiego), dla posiadających dzieci (zabawki i książki dla dzieci; okazało się, że nie tylko Schola ma dzieci, o czym nie wiedziałem) i oczywiście dla Samuela (narzędzia).
Gdy rozpoczęło się wręczanie prezentów, okazało się, że moje kajanie się nie było potrzebne. Super mnie zaskoczyli. Pierwsze co wyciągnąłem z torby na chybił trafił to była patelnia dla reprezentacji z kuchni. Przez tłumek przeszło dość wyraźne „woow”. No w sumie początek dobry. Ale kserówki i tak postanowiłem sobie zostawić na później.
Jednak zachwyt i chęć otrzymania kolejnych rzeczy i tak były ciągle duże. Kolejna była książeczka z zadaniami dla dzieci i zapytałem kto z rodziców chciałby ją dostać. Natychmiast wystrzeliły w górę dwie ręce. Wybrałem Scholę, gdyż druga ręka była męska, ale powiedziałem, że nie ma się czym przejmować, bo i tak dla każdego wystarczy.
I prezent po prezencie rozdawałem kolejne rzeczy. I kurcze, cały czas wszystko się podobało. Ludzie na wręczane mini książeczki, zabawki, latarki reagowali tak, jakbyśmy my w Polsce zareagowali zapewne, jakby nam ktoś z torby wyciągnął co najmniej aparat cyfrowy. Pamiętam jak na szkoleniu w MSZ rozdawano nam pendrive’y z logo Polskiej Pomocy. Braliśmy to bez jakiejś większej satysfakcji. A tu ludzie cieszyli się z wszystkiego. Zdopingowany taką reakcją w końcu sięgnąłem po owe felerne kserówki. I… kilka osób było niepocieszonych, że ktoś je uprzedził w podnoszeniu ręki. Rety, ci ludzie naprawdę niewiele mają…
Koniec prezentów. Zapowiedziałem jednak, że będzie jeszcze druga tura, bo jakieś pieniądze zostały. Wciąż jednak nieobdarowani siedzieli Samuel i Paul. Ale w ciszy. Skierowałem się więc najpierw w kierunku Samuela.
…i wysypałem przed nim z torby pozostałą stertę prezentów. Powiedziałem, że zauważyłem, że jest w nim jakiś potencjał techniczny i że mamy nadzieję, że będzie z nich często korzystał. A jeśli nie, to podpowiedziałem mu, że zawsze przecież może zrobić odpłatną małą wypożyczalnię sprzętu na budowy. Przypomniałem Robertowi, że właśnie buduje dom i że jak będzie szukał pracowników, to niech pamięta o Samuelu. Obiecał tak zrobić. Podczas tego etapu wręczania panowała dość głośna radość. Ludzie cieszyli się, że prezentów dla Samuela jest tak dużo. Trochę też się podśmiewali nie rozumiejąc do końca dlaczego akurat to i dla niego. W końcu Samuel głównie znany jest tu z noszenia wody, jedzenia i innych rzeczy. Ale zobaczymy. Mam nadzieję, że zrobi z nich użytek.
No i Paul. Powiedziałem dla niego jak sprawa wygląda. Opowiedziałem, że prezent będzie dość wartościowy i że z tego powodu były jako takie wątpliwości, czy powinniśmy go kupić. Cały czas nie zdradzając co to takiego, powiedziałem, że ostateczny plan jest taki, że Paul musi w koszcie prezentu partycypować. I szybko powiedziałem, że to rzutnik wraz z UPS, kosztujący łącznie około 800 tysięcy franków, z czego Paul/NTC musi dorzucić 150. Opowiedziałem o sugerowanym przeznaczeniu prezentu (szkolenia, konferencje, czasem mecz w restauracji) i zapytałem co on na to. Znam Paula i spodziewałem się, że będzie się nieco targował. Jednak bez wahania powiedział, że dziękuje i oczywiście zgadza się dołożyć swoją działkę. Super!
(Potem powiedział, że jednak będziemy musieli pojechać po niego dzień później, bo musi zebrać pieniądze. Jednak powiedział, że się super cieszy, bo o rzutniku marzy od dawna, ale nie jest go stać na taki jednorazowy wydatek.
A teraz gdy to piszę, wiem, że Paul już zebrał te pieniądze, chwile temu dzwonił do mnie z pytaniem czy nie możemy jechać nawet dziś. Jest już późno, powiedziałem, że w Kigali chcę zrobić większe zakupy i lepiej jak pojedziemy jutro rano.)
I tyle mojej części. Na koniec wyłożyłem te dziesięć latarek i baterie do nich aby każdy sobie wziął, kto potrzebuje. Teraz Paul przejął głos. Podziękował we wszystkich i swoim imieniu za prezenty. Powiedział, że to też dobry moment by podziękować mi za swój pobyt tutaj jako wolontariusz. I były brawa. Więc wyobraźcie sobie, że właśnie teraz ktoś dla Was klaszcze, bo brawa to też Wasza zasługa.
* * *
Pozostało jeszcze kupić rzutnik, kupić szachy, rozdać piłki jakie już kupiłem i za resztę pieniędzy kupić podręcznik do informatyki i jeszcze dokupić zabawek i innych książek. To już jutro, gdy będę w Kigali. Wtedy też opublikuję ten tekst (chyba, że Murphy odpuści i modem jakimś cudem znów ruszy).
* * *
Kurcze, internet ruszył, ale nie na tyle by wrzucić zdjęcia (otworzenie strony wpisywania zajęło 40 minut). Zatem bez zdjęć a po poworocie przeżyjemy to jeszcze raz, tym razem na kolorowo.