Posts tagged ntc

Każdy coś dostaje

No i po modemie. Prawa Murphy’ego w całej okazałości dały o sobie znać. Ostatnią dobę modem więcej nie działał niż działał, a teraz lampka kontrolna zaczęła pobłyskiwać inaczej niż zwykle. Siedzę teraz w telecentrum i nie mam ze sobą książki serwisowej, więc nie wiem co to znaczy, ale spodziewam się najgorszego. Pacjent nie żyje.

Spójrzcie jakie piękne kółeczko. Pierwsze kilka dni nie miałem żadnej łączności z Polską. Ostatnie kilka dni dokładnie to samo. Jutro będę zapewne w Kigali więc postaram się zabrać ze sobą na pendrivie ten wpis i opublikować, byście się nie martwili, że gdzieś przepadłem z Waszymi pieniędzmi. Wasze składki mają się bardzo dobrze i właśnie o nich chcę napisać.

* * *

Wymyśliłem sobie aby wszystkich obdarowywanych zebrać w telecentrum, wygłosić krótkie przemówienie, w którym zdradzę całą intrygę, opowiem dlaczego coś od nas dostają, dlaczego to nie, a coś innego i oczywiście kupione dzień wcześniej rzeczy rozdać.

Zapowiedziałem to Paulowi nie mówiąc o co chodzi i poprosiłem by wszystkich pracowników NTC oraz Samuela poinformował, że mają być w niedzielę w telecentrum o godzinie 12.00. Oczywiście wszystko musiało się odbyć z poślizgiem i nie wszyscy mogli się stawić (parę osób, w tym na przykład Maombi wyjechało na weekend z Nyamata), ale już się przyzwyczaiłem, że tak tu już musi być. Ludzie się powoli schodzili (występy miały odbyć się w największym bungalow) i zaledwie dwie godziny i czterdzieści minut po dwunastej mogliśmy zacząć.

Ostatni na zebraniu stawił się Samuel, za co został nagrodzony gromkimi brawami. Wszyscy specjalnie na niego czekaliśmy, bo powiedziałem, że bez niego nic nie może się zacząć. Ludzie trochę byli zdziwieni, bo Samuel nigdy nie grał tu w żaden sposób pierwszych skrzypiec, a nagle stał się VIP-em.

Przemówienie długie nie było i tłumaczył je na kinyarwanda Robert – nie wszyscy pracownicy, w tym zwłaszcza barmani, kucharze i Samuel nie znają angielskiego. Opowiedziałem o blogu, opowiedziałem jak wielu z Was go czyta i opowiedziałem o spontanicznej zbiórce. Wyjaśniłem na co przeznaczyliśmy zebrane pieniądze. Że mają być to rzeczy, które coś spróbują zmienić w ich życiu. Na pewno nie zmienią go diametralnie, ale przynajmniej choć trochę ułatwią przez nie przejście. Przeprosiłem też, że właściwie nikt nie dostanie nic specjalnie wielkiego – przyznam, że czułem się trochę zmieszany, że na dzień dzisiejszy nie mam tak naprawdę wielu rzeczy: kilka zabawek, kilka książek, latarki i… kserówki.

Prezenty podzieliłem w myślach na cztery główne grupy: dla kuchni (patelnia i książka kucharska), dla wszystkich zainteresowanych (książki do nauki języka angielskiego), dla posiadających dzieci (zabawki i książki dla dzieci; okazało się, że nie tylko Schola ma dzieci, o czym nie wiedziałem) i oczywiście dla Samuela (narzędzia).

Gdy rozpoczęło się wręczanie prezentów, okazało się, że moje kajanie się nie było potrzebne. Super mnie zaskoczyli. Pierwsze co wyciągnąłem z torby na chybił trafił to była patelnia dla reprezentacji z kuchni. Przez tłumek przeszło dość wyraźne „woow”. No w sumie początek dobry. Ale kserówki i tak postanowiłem sobie zostawić na później.

Jednak zachwyt i chęć otrzymania kolejnych rzeczy i tak były ciągle duże. Kolejna była książeczka z zadaniami dla dzieci i zapytałem kto z rodziców chciałby ją dostać. Natychmiast wystrzeliły w górę dwie ręce. Wybrałem Scholę, gdyż druga ręka była męska, ale powiedziałem, że nie ma się czym przejmować, bo i tak dla każdego wystarczy.

I prezent po prezencie rozdawałem kolejne rzeczy. I kurcze, cały czas wszystko się podobało. Ludzie na wręczane mini książeczki, zabawki, latarki reagowali tak, jakbyśmy my w Polsce zareagowali zapewne, jakby nam ktoś z torby wyciągnął co najmniej aparat cyfrowy. Pamiętam jak na szkoleniu w MSZ rozdawano nam pendrive’y z logo Polskiej Pomocy. Braliśmy to bez jakiejś większej satysfakcji. A tu ludzie cieszyli się z wszystkiego. Zdopingowany taką reakcją w końcu sięgnąłem po owe felerne kserówki. I… kilka osób było niepocieszonych, że ktoś je uprzedził w podnoszeniu ręki. Rety, ci ludzie naprawdę niewiele mają…

Koniec prezentów. Zapowiedziałem jednak, że będzie jeszcze druga tura, bo jakieś pieniądze zostały. Wciąż jednak nieobdarowani siedzieli Samuel i Paul. Ale w ciszy. Skierowałem się więc najpierw w kierunku Samuela.

…i wysypałem przed nim z torby pozostałą stertę prezentów. Powiedziałem, że zauważyłem, że jest w nim jakiś potencjał techniczny i że mamy nadzieję, że będzie z nich często korzystał. A jeśli nie, to podpowiedziałem mu, że zawsze przecież może zrobić odpłatną małą wypożyczalnię sprzętu na budowy. Przypomniałem Robertowi, że właśnie buduje dom i że jak będzie szukał pracowników, to niech pamięta o Samuelu. Obiecał tak zrobić. Podczas tego etapu wręczania panowała dość głośna radość. Ludzie cieszyli się, że prezentów dla Samuela jest tak dużo. Trochę też się podśmiewali nie rozumiejąc do końca dlaczego akurat to i dla niego. W końcu Samuel głównie znany jest tu z noszenia wody, jedzenia i innych rzeczy. Ale zobaczymy. Mam nadzieję, że zrobi z nich użytek.

No i Paul. Powiedziałem dla niego jak sprawa wygląda. Opowiedziałem, że prezent będzie dość wartościowy i że z tego powodu były jako takie wątpliwości, czy powinniśmy go kupić. Cały czas nie zdradzając co to takiego, powiedziałem, że ostateczny plan jest taki, że Paul musi w koszcie prezentu partycypować. I szybko powiedziałem, że to rzutnik wraz z UPS, kosztujący łącznie około 800 tysięcy franków, z czego Paul/NTC musi dorzucić 150. Opowiedziałem o sugerowanym przeznaczeniu prezentu (szkolenia, konferencje, czasem mecz w restauracji) i zapytałem co on na to. Znam Paula i spodziewałem się, że będzie się nieco targował. Jednak bez wahania powiedział, że dziękuje i oczywiście zgadza się dołożyć swoją działkę. Super!

(Potem powiedział, że jednak będziemy musieli pojechać po niego dzień później, bo musi zebrać pieniądze. Jednak powiedział, że się super cieszy, bo o rzutniku marzy od dawna, ale nie jest go stać na taki jednorazowy wydatek.

A teraz gdy to piszę, wiem, że Paul już zebrał te pieniądze, chwile temu dzwonił do mnie z pytaniem czy nie możemy jechać nawet dziś. Jest już późno, powiedziałem, że w Kigali chcę zrobić większe zakupy i lepiej jak pojedziemy jutro rano.)

I tyle mojej części. Na koniec wyłożyłem te dziesięć latarek i baterie do nich aby każdy sobie wziął, kto potrzebuje. Teraz Paul przejął głos. Podziękował we wszystkich i swoim imieniu za prezenty. Powiedział, że to też dobry moment by podziękować mi za swój pobyt tutaj jako wolontariusz. I były brawa. Więc wyobraźcie sobie, że właśnie teraz ktoś dla Was klaszcze, bo brawa to też Wasza zasługa.

* * *

Pozostało jeszcze kupić rzutnik, kupić szachy, rozdać piłki jakie już kupiłem i za resztę pieniędzy kupić podręcznik do informatyki i jeszcze dokupić zabawek i innych książek. To już jutro, gdy będę w Kigali. Wtedy też opublikuję ten tekst (chyba, że Murphy odpuści i modem jakimś cudem znów ruszy).

* * *

Kurcze, internet ruszył, ale nie na tyle by wrzucić zdjęcia (otworzenie strony wpisywania zajęło 40 minut). Zatem bez zdjęć a po poworocie przeżyjemy to jeszcze raz, tym razem na kolorowo.


2 Komentarze »

Kolejny raz o śniadaniu

Wczoraj, w niedzielę poszedłem jak co dzień na śniadanie do telecentrum. Rytuał odpytywania co bym sobie życzył, o którym już pisałem tym razem chciałem pominąć, bo byłem bardzo głodny. Kto nie zna rytuału przypomnę.

Codziennie rano przychodzę, witam się i mówię, że chcę śniadanie. Kelner bądź kelnerka mnie pyta co sobie życzę. Mówię, że nie wiem, a co mają? W tym momencie jest głębokie zamyślenie kelnera, jakby starał sobie przypomnieć trzydziestostronicową listę menu, po czym odpowiada znów pytaniem co bym chciał. Można by się tak długo przekomarzać, jednak zawsze w końcu wychodzi na to, że jest tylko jajecznica (raz poprosiłem by zrobili mi jajko na twardo). Do jajecznicy jest coś do picia i pieczywo. Czasem owoce jak poproszę.

Tym razem szybko powiedziałem Maombiemu, że chcę jajecznicę z kawą. Czasem już tak robię. Wiedząc, że na jedzenie i tak będziecie czekać pół godziny, warto przynajmniej grę wstępną skrócić do minimum.

Maombi poszedł do kuchni, powiedział co zamówiłem i wrócił na salę składać serwetki, bo zbliżała się pora obiadowa i trzeba przygotować je dla gości.

Całkiem szybko po piętnastu minutach przyniesiono mi jajecznicę (Maombi przyniósł) i postawiono kawę. Zapytałem gdzie pieczywo i Maombi, jak często to już robił, odpowiedział:

I am going to buy it. (Idę/zamierzam je kupić)

No rzesz kurcze. Ten numer już znam, bo o nie pierwszy raz. Mniej więcej jedno śniadanie na cztery – pięć tak wygląda. Przynoszą mi jajecznicę i mówią, że zaraz pójdą do sklepu kupić pieczywo. Wiem, że z pieczywem zjawią się z powrotem po mniej więcej dwudziestu minutach.

Mam teraz dwie opcje: czekać na pieczywo i zjeść razem z nim zimną jajecznicę, albo zjeść jajecznicę, a zatem zjeść niepełne śniadanie (bułki to niezły zapychacz żołądka, co mi po omlecie z trzech jajek?). Za pierwszym razem można powiedzieć „nic się nie stało, zjem samą jajecznicę”, za drugim też. Ale to już z dwudziesty raz.

Pytam Maombiego dlaczego nie potrafi przewidzieć i kupić pieczywa w czasie kiedy kuchnia robi jajecznicę, a tymczasem często robi coś innego lub najzwyczajniej siedzi sobie i ogląda telewizję. Maombi jednak tylko się uśmiecha i mówi, że już idzie po pieczywo.

Nie czekałem więc i zjadłem sobie jajecznicę, trochę się pokręciłem po telecentrum i zebrałem się do domu. Mniej więcej w połowie drogi spotkałem wracającego z bułkami Maombiego. Był nieco zdziwiony, że nie zaczekałem.

Jakieś dwa tygodnie temu jak miałem poważną rozmowę z Paulem, ustaliliśmy, że gdy tylko coś będzie się dziać, coś uznam, że jest nie tak, mam mu powiedzieć i Paul się tym zajmie. Akurat był w domu, siedział i oglądał na komputerze zdjęcia z wręczania nagrody, więc delikatnie, bez zdradzania kto mnie dziś obsługiwał (I’m going to buy it to popularne sformułowanie wśród wszystkich pracowników restauracji) powiedziałem co i jak. I że to nie pierwszy raz, i że w ogóle to nie tylko mój problem, ale widzę, że logistyka jest do bani też przy obsłudze innych gości. Zapytałem dlaczego nie mogliby zrobić odpowiednie zakupy w momencie przygotowywania jedzenia, a jeszcze lepiej przed posiłkiem; zawsze przecież co najmniej jeden kelner czy kelnerka nie robi dosłownie nic. Dziewczyny rozkładają się na trawniku przed barem i leżą.

* * *

Traf chciał, że dwa dni temu poszedłem sobie na kozie szaszłyki. Też byłem glodny, a wiedziałem, że Paul jest na miejscu, więc zadzwoniłem by mi zamówił. Czas czekania przynajmniej skrócę o te kilka minut.

Doszedłem na miejsce i Paul mówi, że nie zamówił, bo skończyło się kozie mięso, ale zaraz kupią i mi zrobią. Akurat wiem jak wygląda „zaraz” w takim wypadku, bo już widziałem to w akcji.

Kończy się kozie mięso i nikt nic nie robi. Wszyscy siedzą, czekają, oglądają telewizję. Dopiero jak zjawia się klient i zamawia, słyszy, że musi być cierpliwy, bo właśnie się skończył zapas i zaraz kupią.

I tu się zaczyna zabawa. Paul ma jednego pracownika, który nie ma żadnych innych zadań niż dostarczanie kóz. Pracownik niespiesznie wstaje (nie musi się spieszyć, bo kilka minut opóźnienia to w skali całej akcji pryszcz) i idzie. Ja wiem, że idzie na targ kóz kilka kilometrów za Nyamata. Dociera tam w pół godziny i kupuje kozę.

Potem idzie do rzeźnika, który kozę zabija i wykraja mięso. Wraca z mięsem i teraz dopiero kuchnia zabiera się za pieczenie szaszłyków. Cała operacja zajmuje do dwóch godzin. Nie uwierzycie, ale ludzie czekają. Tyle, że przynajmniej muzungu drugi raz  już nie wraca do NTC na obiad.

Moim marzeniem jest zabranie ich wszystkich do Mc Donalda i pokazanie jak posiłek wydaje się w 10 sekund. Tutaj nawet jak w sklepie ciastka kupuję, to zajmuje to kilka minut.

* * *

Wróćmy do domu i zakończmy dyskusję o jajecznicy i pieczywie. Dyskusja skończyła się szybko: Paul hmmmknął, powiedział, że zajmie się tym i nadal kontynuował oglądanie zdjęć. Prawdę mówiąc byłem pewien, że w sekundę po moim odejściu już nie pamiętał o czym mówiłem.

I z takim nastawieniem poszedłem na śniadanie też i dzisiaj. Zamówiłem szybko śniadanie tym razem mówiąc, że z pieczywem i kładąc na to słowo akcent. Dziś znów obsługiwał mnie Maombi.

I nie uwierzycie. Po jakichś dwudziestu minutach zjawił się Maombi, przyniósł jajecznicę i kawę, a gdy zapytałem gdzie pieczywo… zniknął w kuchni i przyniósł. Zapytałem czy Paul z nimi rozmawiał i z uśmiechem powiedział, że tak.

– No to super, to jeszcze przynieś masło – wszyscy tu bułki przekrajają na pół smarują masłem i wkładają do środka jajecznicę.

– O nie. Masło się skończyło. I am going to buy it.

Walnąłem głową w stół w akcie rezygnacji. Maombi chyba nie zakumał i poszedł po masło.

22 Komentarze »

W poprzednim tygodniu NTC dostało nagrodę

Właściwie nie pisałem co się wydarzyło w przeciągu poprzedniego tygodnia. A co nieco się wydarzyło.

1.

Przede wszystkim nie było zajęć z nauczycielami. Jestem w połowie szkolenia ostatniej grupy i musieliśmy zrobić przerwę. Nauczyciele przeprowadzali egzaminy swoich uczniów na koniec roku szkolnego. Tak drogie dzieci, to już wakacje! Widzicie jak szybko ten czas zleciał? Wydawać by się mogło, że lekcje zaczęły się dopiero dwa miesiące temu, a tu już koniec.

Jako, że były egzaminy, nie mieli głowy do uczenia się obsługi komputerów, stąd przerwa. Od poniedziałku wracamy do zajęć.

2.

Nauczyciele szkół średnich natomiast mają labę i niektórzy wykorzystują ją właśnie na naukę. Robert na przykład poszedł na tygodniowy kurs obsługi komputera organizowany przez rząd rwandyjski. Wspominam o tym, bo Robert mnie pochwalił, że ja szkolenia prowadzę lepiej i właściwie nic tam się nowego nie nauczył (poza wysyłaniem korespondencji seryjnej w Wordzie. Był też Access, ale Robert powiedział, że to dla niego nadal czarna magia).

3.

Paul na początku tygodnia dowiedział się, że dostanie nagrodę w konkursie Intego Awards. Był nominowany w dwóch kategoriach, w tym wygrał jako „Excellence in ICT for rural area”. Nazwę nagrody na 100% nie napisałem Wam poprawnie. W każdym bądź razie uznano, że Paul jest najlepszy we wdrażaniu ogólnie pojętej informatyki na terenach wiejskich Rwandy.

Intego Awards przyznawane jest przez RITA (Rwanda Information Technology Authority). To agencja rządowa odpowiedzialna za wszelkie kwestie związane z rozwojem informatyki w kraju.

Z tego też powodu we wtorek zjawiła się u nas RITA z kamerami aby przeprowadzić wywiad z Paulem i pokazać jak wyglądają owe szkolenia prowadzone przez polskiego wolontariusza, przez które głównie Pul dostał nagrodę (nieskromnie powiem, że to ja nominowałem Paula i w opisie, a potem rozmowach z RITA współpraca polsko – rwandyjska była przedstawiana jako główny sukces RTN/NTC w tym roku).

Oczywiście jak się domyślacie, zrobiło to pewien problem, bo jak wspomniałem w tym tygodniu szkoleń nie było. Paul jednak wpadł na super pomysł, któremu bardzo przyklasnąłem, bym zrobił jednodniowe szkolenie dla pracowników NTC – barmanów, kucharzy itd. Mi to bardzo na rękę: wyszkole kogoś więcej niż zaplanowałem. Paul też się ucieszył, ale powiedział, ze na wszelki wypadek nie muszę od razu mówić RITA, że to nie nauczyciele 🙂 Mi tam rybka.

Szkolenie, dla ludzi, którzy wyglądają jak nauczyciele

Szkolenie, dla ludzi, którzy wyglądają jak nauczyciele

Tak więc we wtorek wyszkoliłem (o ile można powiedzieć, że wyszkoliłem kogoś w kilka godzin; powiedzmy, że zarzuciłem zanętę) pracowników NTC, zjawiła się RITA z kamerą i mikrofonem, pogadała z Paulem, mi dyktowała gdzie mam palcem dotykać monitora (czy oni zdają sobie sprawy jak to trzepie?!) aby ładnie to potem wyglądało na filmie i pojechali. Materiał miał ponoć trafić do państwowej TV, więc można powiedzieć, że byłem już w prasie, byłem w radio, a teraz byłem i w TV.

"Jak pan się czuje w roli zwycięzcy, panie Barera?"

Jak pan się czuje w roli zwycięzcy, panie Barera?

4.

W piątek Paul pojechał do hotelu Serena po odbiór nagrody. Niestety mnie przy tym nie było, więc tylko obejrzałem zdjęcia. Na wręczeniu nagród (ponoć transmitowanym na żywo w państwowej telewizji, ale nie widziałem) byli różni ministrowie i przede wszystkim prezydent kraju. To z uwagi na prezydenta nie mogłem ot tak sobie pojechać i pooglądać: gdy gdzieś zjawia się prezydent wszystko musi być pod jak największą kontrolą, łącznie z listą gości (coś jak z prezydentem USA).

Po lewej Paul, po środku minister z Minaloc

Po lewej Paul, po środku minister z Minaloc

Ale nawet jakbym miał zaproszenie to i tak bym nie pojechał. Nie mam garnituru, a myślę, że moje koszulki niezbyt dobrze prezentują się na tle państwowych oficjeli 😉 W każdym bądź razie cieszę się, że Paul przywiózł do domu ładną kryształową statuetkę, zdobyta jakby nie było przy cichym, ale znaczącym współudziale Rzeczpospolitej Polskiej. 🙂 Paul też się cieszy, bo taka nagroda to duży prestiż dla Nyamata Teleservice Centre. Pieniędzy z tego nie ma beżpośrednio ponoć rzadnych (tak mówi), ale da mu to wiele możliwości.


4 Komentarze »

Jak działa NTC. Jeszcze raz.

Dwa tygodnie temu moje zmęczenie Nyamata Teleservice Centre osiągnęło apogeum. Nie zdarzyło się tak naprawdę w tym dniu nic wyjątkowego. Ot, podłączałem rano dwa kolejne komputery i liczyłem sobie porażenia prądem. Doliczyłem czternastu i poszedłem na spacer zostawiając robotę rozgrzebaną. Wróciłem dokładnie na zajęcia żeby zobaczyć, że przegapiłem jak przez noc ktoś sobie wziął myszki od dwóch innych komputerów. Do tego podkręciłem się jeszcze sam licząc czas ile czekałem na usmażenie jajecznicy (zajęło to kuchni pół godziny) i efekt gotowy. Wysłałem do Paula SMS z treścią, że mam dość całego NTC i wziąłem się za prowadzenie kursu. Paul próbował zadzwonić  z pytaniem co się stało, ale nie odbierałem telefonu. Bo nie stało się nic nowego. Kolejny dzień jak zwykle, tyle, że ile można wytrzymywać przy takiej powolności ludzi, przy takiej koordynacji działań i traktowaniem mnie jako w najlepszym wypadku powietrza. Te ostatnie to przytyk do zabierania sprzętu i krzeseł tuż przed zajęciami, bo jest on akurat potrzebny w restauracji gdzie zjawiło się więcej gości.

To wymaga dłuższej rozmowy niż przez telefon i w końcu z Paulem ustaliliśmy, że pogadamy wieczorem w domu. Gdy przyjechał, wygarnąłem mu wszystko – spokojnie bez podnoszenia głosu, ale jednak – co mi się tutaj nie podoba.

O tym, że w Europie jak kurs się zaczyna o 12:00, to kursanci zjawiają się na 15 minut przed, a nie dwie godziny po i do tego mają pretensje jak mówię, że nie mogę zostawić reszty grupy, by się nimi zająć i nadgonić.

O tym, że w domu jajecznicę robię w 3 minuty plus góra pięć na przygotowanie składników, a nie w pół godziny.

O tym, że w naszym SPEKu komputery nie kopią osób je dotykających, a już na pewno nie szklane monitory.

O tym, że jak w SPEKu postawiono komputery nie wiem kiedy, to cały czas stoją w tym samym miejscu i nie znikają codziennie.

O tym, że każdy kursant ma krzesło. Nikt nie w chodzi i bez pytania zabiera wszystkie krzesła, bo są akurat potrzebne w innym miejscu. Krzesła bierze się z miejsc gdzie nie są właśnie używane, a zabieranie mi ich w czasie kursu uważam za pokazanie mi jak istotne dla nich są szkolenia, które tu prowadzę.

O tym, że w Polsce sztućce w restauracji są bez węglanowych zacieków, a sos bez włosów i owadów.

I o wielu innych rzeczach przez które nazwanie NTC miejscem klasy VIP to zwykła kpina.

A gdy już to wszystko powiedziałem, słuchałem Paula odpowiedzi i z minuty na minutę coraz bardziej żałowałem swoich słów.

* * *

Paul zaczął od początku istnienia NTC. Opowiedział jak rząd rwandyjski pilotażowo wspomógł cztery telecentra w Rwandzie, w tym właśnie te w Nyamacie. I że po roku wspierania finansowego, gdy wsparcie się skończyło tylko NTC przetrwało. Wszystkie inne upadły i zostały zamknięte.

Przy czym telecentrum w Nyamacie jako sama pracownia komputerowa w żaden sposób nie jest samoutrzymujące się. Był jako taki dochód na pokrycie opłat za prąd i pensji Innocenta dopóki działał Internet. Ludzie przychodzili posurfować po sieci, płacili za to i jako tako to funkcjonowało. Bez przychodu, ale i bez strat. Niestety też bez pieniędzy na amortyzację. Antena od Internetu nie działa już około pół roku, a raty kredytu na 10 tys USD za nią spłacać i tak trzeba. Do tego diabelnie wysoki koszt prądu – Rwanda nie jest w tej kwestii samowystarczalna i kupuje go od państw sąsiednich lub wytwarzany jest z generatorów paliwowych. Ponadto biznes komputerowy, oparty na dostępie do prądu jest bardzo niepewne. Prądu co chwila nie ma, więc i nie ma biznesu. Póki Innocent prowadził płatne kursy dla mieszkańców jakieś pieniądze były, choć też nie starczące na utrzymanie tego wszystkiego. Teraz gdy prowadzę szkolenia za darmo, NTC nic z tego nie oczywiście finansowo nie ma. A za prąd z czegoś zapłacić trzeba. Z czego?

Z restauracji. Gdyby Paul jej nie wybudował, niechybnie skończył by jak i pozostałe telecentra. Restauracja, jej kuchnia i związane z nią szkolenia w wynajmowanej różnym innym organizacjom sali dają dochód nie tylko na pokrycie kosztów restauracji, ale właśnie i pracowni komputerowej. Pracownia, choć daje Paulowi duży prestiż, pozwala się nią chwalić gdzie tylko może, sprawia, że Paul jest zapraszany do wielu inicjatyw informatycznych w kraju, generuje jedynie straty.

Ba. Pracownia nie ma krzeseł. Wraz z początkiem działalności NTC rząd obiecał dostarczenie niezbędnego sprzętu, ale skończyło się na afrykańskim „we will”. Krzesła wszelkie należą do restauracji i gdy jest więcej gości, pracownicy jej po prostu przychodzą po swoje. Gdy gości jest jeszcze więcej, idą wypożyczyć je za opłatą ze szkoły. Jeśli ich nie wezmą ode mnie, będą musieli zapłacić.

Na moją mityczną jajecznicę czekam pół godziny, bo nie ma patelni i innych naczyń. Gdy ją zamawiam, muszą z garnków wyjąć coś innego lub poczekać aż to się dogotuje lub usmaży. Umyć i zająć się moim daniem. (Jak się potem okazało włosy w jedzeniu to strzępki czyściwa, już je zmienili, bo nie tylko ja na to się skarżyłem i faktycznie włosów już nie widuję).

* * *

Po tej opowieści, w której Paul też opowiadał jak ciągle na wszystko nie ma pieniędzy, poczułem się jak rozpasany bałwan z Europy, który zapomniał gdzie jest. Zapomniał, że to środek Afryki, kraj podnoszący się po ludobójstwie, kraj w którym dochód narodowy na głowę mieszkańca jest najniższy na świecie, zajmuje też hańbiące ostatnie miejsca w wielu innych rankingach, a przeciętny mieszkaniec zarabia mniej niż dolar dziennie, ale nie narzeka i haruje jak może od szóstej rano do 22:00. W którym bose dzieciaki na boisku kopią piłkę zrobioną ze sznurka i papieru, a ludzie spędzają noce bez światła i świeczek, bo ich na nie nie stać.

Na Paula budowie od miesiąca nie została położona ani jedna cegła, zapewne z braku pieniędzy na zakup ich lub opłacenie ekipy budowlanej.

* * *


Paul jednak oficjalnie cały czas powtarza, że wszystko jest OK. Afrykańska – może rwandyjska – natura nie pozwala mówić inaczej. Przyznanie się do kłopotów to tutaj hańba. O wszystkim opowiedział mi w cztery oczy po moich pretensjach, ale nigdy nikomu nie powie otwarcie jak jest naprawdę. Któregoś dnia Paul wziął mnie stronę i po cichu zapytał czy mógłbym pożyczyć mu pieniędzy bo nie ma. Obiecał, że odda, bo na koniec tygodnia  dostanie czek za wynajęcie sali dystryktowi na szkolenie, ale pieniędzy potrzebuje już dziś na zapłacenie pensji pracownikom.

Powiedziałem zgodnie z prawdą, że pieniądze jakie mam należą do ministerstwa i nie mogę bez ich zgody tak nimi dysponować. Powiedziałem, że wyślę maila i na pewno się zgodzą (lub nie). Tu stanowczo zaprotestował, że to jest sekret tylko pomiędzy mną, a nim. A już na pewno nie może o żadnych kłopotach finansowych wiedzieć polskie ministerstwo. Paul liczy, że w przyszłości uda się jeszcze zrobić jakieś wspólne projekty i ministerstwo nie może wiedzieć, że NTC ma jakiekolwiek problemy. Według niego dobry partner to partner bez problemów.

Powiedziałem, że to nie tak. Że tak jest może w normalnym biznesie, ale MSZ daje pieniądze po to by pomagać tym, którzy tej pomocy potrzebują, a nie tym, komu się dobrze wiedzie. Paul jednak zrezygnował z pożyczki i powiedział żebym w żadnym wypadku nie mówił MSZ jak ciężko tu jest naprawdę.

* * *

Jak widzicie Paulowi słowa nie dotrzymuję, ale w dobrej wierze. Zatem cicho sza, jakby co, to nic nie napisałem. Ale po prostu uważam, że winny jestem Wam wyjaśnienie jak naprawdę jest w Rwandzie. Gdy zapytasz kogokolwiek amakuru (jak się masz), zawsze usłyszysz niemeza (bardzo dobrze). Prawdy jak jest ciężko nigdy się nie dowiesz.

Zapytałem wczoraj Scholę co słychać u jej dzieci. Powiedziała, że wszystko dobrze. Potem się dowiedziałem, że od wczoraj są w szpitalu. Oba maluchy – jeden trzy lata, drugi czztery miesiące – leżą tam na malarię.


12 Komentarzy »

Jak działa NTC?

)

Panoramiczny widok ze środka terenu NTC. Kliknij by naprawdę nieźle powiększyć 🙂

Otóż działa inaczej niż się spodziewałem. Społeczne Pracownie Edukacyjno – Komputerowe, w których się udzielam w Białymstoku to miejsce świadczenia szkoleń dla ludzi bezpłatnie; ewentualne finansowanie otrzymujemy z Microsoftu czy innych podmiotów zainteresowanych naszą działalnością. A główną „siłą roboczą” są wolontariusze tacy jak ja. Czegoś takiego więc spodziewałem się i tutaj.

Otóż nie. Tu wszyscy zarabiają (co prawda nędznie), a ludzie za usługi muszą wnosić symboliczne opłaty. Ponadto do pracowni przyklejone są inne „pomysły” dające Nyamata Teleservice Centre finanse na utrzymanie. Ale  po kolei.

NTC to całkiem spora działka położona na wylocie Nyamata w kierunku Kigali, ale nie bezpośrednio przy głównej drodze (nic więc nie trzeba burzyć). Na działce w pierwszej kolejności rzuca się w oczy budynek składający się z trzech części.

Część pierwsza, lewa, to pracownia komputerowa, biuro Paula i biurko Juliette i Pacifique. W pracowni komputerowej na co dzień Innocent prowadzi rano kursy komputerowe. Kurs kosztuje 50 dolarów ale za to trwa dwa miesiące (nie tak jak u nas w Białymstoku tydzień), w efekcie ludzie wychodzą stąd naprawdę dobrze wyuczeni (no… w miarę dobrze). Potem pracownia pełni funkcje odpowiednika polskiej kawiarenki internetowej: można przyjść połączyć się z siecią, można wydrukować coś… Oczywiście teraz ludzi jest jak na lekarstwo, bo piąty miesiąc nie ma internetu. Ale widuję czasem kogoś przepisującego jakieś teksty w wordzie. Dodatkowy zarobek to serwisowanie komputerów przyniesionych przez ludzi. Tylko, że przez cały czas mojego pobytu, był tu tylko jeden laptop w takim celu. Ludzie nie mają komputerów.

Za biurkiem jak już wcześniej pisałem dziewczyny sprzedają kody do prądu elektrycznego. To jedno z dwóch głównych i prawdziwych źródeł dochodu NTC.

Część środkowa to sala lekcyjna, w której Robert Sunde (wcześniej nie wiedząc jak się to pisze nazywałem go Sunday) za opłatą uczy języka angielskiego (a mnie kinyarwanda). Ponadto wynajmowana jest na różne spotkania. Widziałem już spotkanie ludzi chorych na AIDS, od wczoraj jest szkolenie wolontariuszy czerwonego krzyża w zakresie pierwszej pomocy (jutro będzie praktyka, więc może zrobię jakieś fajne zdjęcia).

Trzecia prawa część z niewielkim zadaszeniem po boku to restauracja i bar. To drugie źródło dochodu telecentrum. Przyjeżdżają tu ludzie nawet z samego Kigali! 🙂 Rano można zjeść omlet, po południu kozi szaszłyk lub dania ze szwedzkiego stołu (płacisz dwa dolary i jesz ile chcesz), wieczorem jak jest już ciemno sporo osób pije piwko czy drinki (ciekawostka: kobiety w tym kraju nie mogą pić publicznie, więc jeśli ktoś liczy na poderwanie dziewczyny w pubie, raczej się tu rozczaruje).

Dalej na panoramce za czarną folią widać wychodek. Czarna folia natomiast przysłania budowę kolejnej inwestycji Paula – hoteliku dla gości klasy VIP, jak sam to nazywa.

Dalej mamy bungalowy, w których przesiadują goście restauracji. Tak, dobrze widzicie: koło największego z nich jest stół bilardowy. Mogę grać za darmo, ale często nie korzystam. Kij nie ma tipa przez co bile poruszają się jak chcą 🙂 Zresztą cały stół jest nieźle zniszczony i pokrzywiony.

Dalej już nie widać nic ciekawego. Wielki teraz wyschnięty ogród/trawnik przed budynkiem. Ostatni budynek na zdjęciu jest już na innej działce.

Ponadto należy pamiętać, że Paul jest szefem Rwanda Telecentre Network, więc wiele spraw załatwia tu jako ktoś, komu podlega wiele ośrodków w całej Rwandzie. Na przykład sprzedaż prądu odbywa się w wielu miejscach w kraju i Innocent czasem (tak jak dziś) odwiedza inne telecentra by zebrać raporty finansowe. Kiedyś będę musiał się z nim wybrać by pozwiedzać. Niestety NTC nie ma samochodu i Innocent jeździ po kraju zwykłym busikiem, co zajmuje bardzo dużo czasu. Kraj jest mały, ale objechanie go całego zajmuje mu ponad tydzień.

Tak więc jak widać jest tu inaczej. Ludzie niestety muszą płacić. Ja jednak zapowiedziałem dla Paula, że wszystko co będę robić dla ludzi, musi być nieodpłatne, na co się zgodził. Ponadto cały czas go nawracam na ideę świadczenia usług za free tłumacząc skąd może uzyskać pieniądze. Czasem robi bardzo zdziwioną minę, tak jakby pierwszy raz słyszał o takim modelu pozyskiwania środków.

Gorzej będzie z krzewieniem idei wolontariatu. Gdy zapytałem ich czy chcieliby zostać wolontariuszami, zaczęli się śmiać i wzbraniać. Nie dziwię się – to kraj w którym ludzie przede wszystkim są biedni, więc jeśli pracować, to tylko za pieniądze. Wprawdzie Paweł z Paulem ma zamiar wskrzeszenia tu idei wolontariatu, ale sam czarno to widzę, ale i nie będę przeszkadzał. Paul pomysłowi przyklasnął, ale Paweł pamiętaj: Paul się na wszystkie nowe pomysły chyba zgadza 🙂 Gorzej będzie z ich wdrożeniem.

4 Komentarze »