…zrób pojutrze. Będziesz miał dwa dni wolnego.
Takie są pierwsze słowa hymnu Rwandy. Wprawdzie nie do końca znam kinyarwanda, ale jestem niemal pewien, że tu się nie mylę. Co więcej, słyszałem gdzieś, że hymn ten niedługo zostanie uznany za hymn panafrykański. Mądrość życiowa płynąca z tych słów przypadła do gustu wszystkim Afrykańczykom.
W dalszych słowach jest coś mniej więcej takiego jak: „nie ważne jak, ważne aby się trzymało / to nie musi działać, ważne by na to wyglądało”. Naprawdę polecam wszystkim afrykańskie przyśpiewki. Odstresowujące.
A czemu ja dziś tak patetycznie, o symbolach narodowych? A bo kolejny raz harmonogram się rozjeżdża. Dwa dni do odlotu, a wszystko nadal jest robione na ostatnią minutę. Ale posłuchajcie.
Pierwotny plan jak pamiętacie był taki, że ostateczne spotkanie nauczycieli miało się odbyć w miniony piątek. Po rzutnik mieliśmy jechać wczoraj, w poniedziałek. Oczywiście jak wiecie, terminy te nie zostały dotrzymane i specjalnie się nie stresowałem. Ja już naprawdę wiem, że tu kompletnie nic nie jest na czas.
Rzutnika wczoraj kupić nie mogliśmy, bo Paul musiał zebrać pieniądze, dlatego zakupy przełożyliśmy na dziś, na wtorek. OK, rozumiem to.
W ostatni czwartek pytałem Paula, czy mamy jutro spotkanie nauczycieli. Powiedział, że nie bo… tu podał jakiś powód. W każdym bądź razie spotkanie miało się odbyć w poniedziałek. W niedzielę jednak dowiedziałem się, że Paul w poniedziałek ma dopiero zamiar zadzwonić do nauczycieli i zaprosić ich na wtorek na godzinę 14.00. Zaprosił i mieliśmy potwierdzenie: dziś czternasta, wszyscy się stawią jak jeden mąż.
* * *
Uff, dużo tych dni powyżej i macie mętlik w głowie. Zatem teraz wtrącenie rozluźniające (jak dla kogo) nie na temat.
W ostatnie dni Paul zdradził mi rewelacyjną wiadomość, że większość nauczycieli, którzy przyszli na trening i dostało komputery pracuje w wiejskich szkółkach daleko od miast. No to super, bo fajnie, że pomogłem także tak odległym miejscom w jakiś sposób. Paul jednak dodał, że w tych szkołach najczęściej nie ma w ogóle prądu.
To trochę wyjaśnia dlaczego radość z otrzymania komputerów nie była wcale taka wielka.
Paul jednak mnie uspokoił, że władze oświatowe dystryktu już pracują nad rozwiązaniem tego problemu. Plan jest taki, że każda z tych szkół wkrótce będzie miała zainstalowane na dachach panele słoneczne. Bomba!
Wkrótce, to znaczy kiedy? Wtedy, gdy znajdą się na to pieniądze, bo na razie takowych funduszy nie ma. Ale władze dystryktu je szukają.
Trochę robota od d…y strony, ale w sumie… Może kiedyś to wszystko się zgra i szkoły faktycznie będą miały i komputery, i do czego je podłączyć.
* * *
OK, wracamy do naszego rozjechanego harmonogramu. Wtorek rano: jedziemy na zakupy. Wtorek wieczór: spotykają się nauczyciele i dostają certyfikaty.
Wczoraj Paul mi powiedział, że do Kigali wyjedziemy o 10.00, a nauczyciele zjawią się o 14.00. Do Kigali jedzie się w jedną stronę prawie godzinę. Może i projektor zdążylibyśmy kupić, ale miałem nieco większe plany. Wciąż trzeba kupić i inne rzeczy i wywołać zdjęcia. Nie ma szans zrobić to w dwie godziny.
Zatem zakupy kolejny raz przekładamy, tym razem na środę. OK.
Mimo to wstałem dziś jakoś wyjątkowo wcześnie i niepotrzebnie. Poszedłem do telecentrum. Na okoliczność spotkania nauczycieli założyłem ładniejsze niż zwykle spodnie, ale góra ubrania na pewno nie miała nic wspólnego z dostojeństwem. Jednak, że było zimno i padał deszcz, pomyślałem, że chrzanię to i nie będę marznął.
Około jedenastej zjawił się Robert. Powiedział, że musi skoczyć do banku i na 14 na pewno będzie z powrotem.
O czternastej nie było ani jego, ani Paula. Za to pojawiać zaczęli się pierwsi nauczyciele. Przysięgam, że się nie stresowałem. Nie moja rybka. Ja swoje odwaliłem, co miałem nauczyć nauczyłem, a Paul niech się martwi o certyfikaty.
O 14.30 przyszedł Robert, zapytał gdzie Paul, a jako, że go nie było, znów gdzieś poszedł. Szybko jednak wrócił.
O 15.00 było już sporo nauczycieli i pojawił się Paul. Powiedział, że nie możemy zacząć, bo czekamy na władze oświatowe dystryktu i panią z radio. Na pytanie kiedy się zjawią, powiedział, że zaraz zadzwoni i ich zaprosi.
Jak jakiś debil zapytałem pół godziny później czy mam te certyfikaty też podpisać. Paul powiedział, że jak najbardziej. Jak tylko je wydrukuje.
O szesnastej można było zacząć… podpisywanie certyfikatów. Siedziałem tak sobie z Paulem i podpisywałem, gdy ten napomknął, że skoro będzie dystrykt i radio to może pójdę do domu i założę jakąś ładną koszulę. Dom jest na drugim końcu Nyamata, ale Paul mnie podrzuci w jedną stronę. W sumie ma rację, bo znów był upał i moja szmata ni jak nie pasowała ani do pogody, ani do powagi sytuacji.
Pojechaliśmy. Zapiąłem właśnie ostatni guzik koszuli, gdy usłyszałem jak Paul zapuszcza silnik i odjeżdża. Widać zaczął się spieszyć, ale ja jakoś wyluzowałem się jeszcze bardziej. Spokojnie w słoneczku poszedłem sobie przez całe Nyamata do telecentrum. Dotarłem około 16.40.
Na miejscu był już człowiek od oświaty z dystryktu i Paul powiedział, że ma dla mnie dwie wiadomości. Ani dobre, ani złe, bo jedna usprawiedliwiała drugą.
Pierwsza wiadomość była taka, że część nauczycieli straciła cierpliwość i poszła sobie do domu. Ale nie jest to wcale zła wiadomość.
Otóż wiadomość druga jest taka, że człowiek z dystryktu powiedział, że nie możemy sobie ot tak spontanicznie (!) nagle dziś robić spotkania nauczycieli. Takie zakończenie mojej akcji edukacyjnej to wspaniała okazja by zaprosić na nie Ministra Edukacji Rwandy. Dystrykt się bowiem stara o pieniądze na panele słoneczne, a jak minister zobaczy, że całość akcji już ruszyła i bierze w niej udział muzungu wysłany przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, to jest spora szansa, że da pieniądze na panele. Spotkanie nauczycieli trzeba więc przełożyć, a więc nie ma się co martwić, że nauczyciele sobie poszli. Nie ma też się co martwić, że spotkanie przekładamy, skoro nauczyciele poszli sobie i tak. Proste i logiczne.
Przełożyć ale na kiedy? Jutro wyślemy do ministra zaproszenie – mówi człowiek od edukacji – i w czwartek z rana zrobimy spotkanie. Czyli wszystko przecież w sam raz, samolot mam przecież dopiero wieczorem.
A róbcie sobie jak chcecie – odpowiedziałem śmiejąc się wyluzowany – ja w czwartek po południu wynajmuję taksówkę i jadę na lotnisko. Z tutejszym „we will” na pewno nie będę czekał do ostatniej chwili.
* * *
Tym, którzy ucieszyli się, że w czwartek Konrad spotka Ministra Edukacji Rwandy: dlaczego nie czytacie co napisałem ze zrozumieniem? 🙂 Naprawdę ktoś z Was wierzy, że minister zjawi się w ciągu doby od zaproszenia? Ja Was zapewniam, że nie. Idę nawet o zakład. 😉