Posts tagged mieszkanie

Innocent sobie poszedł

Nadszedł dzień dawno zapowiedzianego przeniesienia się Innocenta do Kigali. Będzie teraz szefem restauracji w stolicy pod nieobecność jej kenijskiej właścicielki. Już w piątek Innocent zapowiedział, że w niedziele już go nie będzie. W środę jeszcze wpadnie po rzeczy osobiste. Jakby nie było od lat mieszkał z Paulem i gdy ten się przeprowadzał – co jest tu częste – razem pakowali swoje rzeczy na Paula pick-upa i przenosili się. Potem rozpakowywali, choć nigdy do końca. Czasem widzę w ich pokojach, że podobnie jak ja swoje rzeczy trzymają w walizkach. I tak mieszkają latami.

Po latach wspólnego mieszkania oczywiście musi się pojawić nostalgia w takiej sytuacji. A najlepiej ją zabić, czy jakoś uczcić ceremoniałem pożegnania. Tenże jest tu bardzo skomplikowany i poniżej postaram się wyłożyć jego całą złożoność.

Otóż gdy siedziałem w salonie, Paul był w łazience i kąpał się, Innocent wyszedł ze swojego pokoju, powiedział mi, że właśnie już jedzie do Kigali i… poszedł. Nawet nie zdążyłem wstać i przynajmniej mu rękę uścisnąć. Po chwili Paul wyszedł z łazienki – Innocenta już nie było. I tyle.

Przypadek?

Powiem szczerze, że mi jest smutno, że już z nami nie będzie mieszkał, ale co powinien czuć Paul? Czy oni tu nigdy się nie żegnają, czy też coś przegapiłem?

Muszę powiedzieć, że tu niemal wszyscy są w ruchu. Jeśli u nas w Polsce szczytem migracji jest przeniesienie się z podlubelskiej wsi do Warszawy, tutaj na nikim to nie zrobi wrażenia. Rodziny są niesamowicie porozrzucane.

Paul urodził się w Kongo, ale jako Rwandyjczyk. Tu przeniósł się z kilkoma braćmi, jego rodzice umarli w Kongo jeszcze przed ludobójstwem.

Maombi wraz z rodziną musiał uciekać z Kongo. Rodzina jak wiecie mieszka w obozie dla uchodźców, a Maombi przeniósł się jeszcze raz za pracą do Nyamata. Dalsze jego plany to uniwersytet w Kigali, ale najpierw za zarobione pieniądze chce wyciągnąć rodzinę z obozu (powiem szczerze, że podejrzewam, że nigdy mu się to nie uda i tam doczekają swojej śmierci).

Innocent i Agathe opuścili rodzinny dom w Ruhengeri w Rwandzie po zjawieniu się w Rwandzie Paula. Ten dał im pracę i dach nad głową po tym jak skończył studia. Teraz Innocent przeniósł się do Kigali, a za kilka dni podąży za nim Agathe (wymóg kulturowy, niezamężna kobieta powinna mieszkać z najbliższą rodziną).

Robert wrócił kilka lat temu do Rwandy z północy Ugandy, gdzie jego rodzina mieszkała od lat sześćdziesiątych XX wieku, po tym jak musieli uciec ze swojej ojczyzny. Rodzice Roberta nadal są w Ugandzie. Robert odwiedza ich raz na dwa lata.

Juliette i Schola urodziły się w Nyamata. Juliette niedługo idzie studiować do Kigali, ale ma siostrę która studiuje w Kampali w Ugandzie. Schola uczęszczała do szkoły w bardzo odległym Butare, bo tylko tam stać było jej rodzinę by ją posłać. To jedyne znane mi autochtonki. Poza nimi wszyscy skądś tu przybyli. I któregoś dnia powędrują gdzieś dalej.

4 Komentarze »

Cztery ściany

Spod mojego łóżka wyskoczyło coś i z prędkością błyskawicy i z odgłosem biegnącego stada krasnoludków przemierzyło kawałek podłogi by z impetem wbić się w zgromadzoną przeze mnie w rogu pokoju stertę leków, bandaży, kosmetyków i innych puszek. Kątem oka zdążyłem tylko zauważyć, że mogła to być nieco mniejsza mysz. Sekundę później zaczęła rozpychać się w stercie wywracając z brzękiem sporą puszkę pianki do golenia i pojemnik ze środkiem przeciw komarom. Widziałem jak poruszają się bandaże i opakowanie z płatkami kosmetycznymi, słyszałem jak szeleszczą twarde opakowania leków. Co innego mogłoby mieć tyle siły jeśli nie mysz?

Chwyciłem ze stolika latarkę i może nieco nierozsądnie, ale w pośpiechu boso podszedłem do rogu pokoju. Zapaliłem światełko. Karaluch! Byczy karaluch, który pod wpływem skierowanego na niego światła zaczął jeszcze bardziej zakopywać się w składowisku. Teraz na własne oczy widziałem jak ustępują mu kolejne przedmioty i wywraca się kolejny spray. Ale silna bestia! Zdecydowanie większa od mojego kciuka. Nasze polskie, akademikowe karaluchy poznałem raczej powierzchownie, ale jestem pewien, że są od niego przynajmniej o połowę mniejsze.

Szans na jego zabicie już nie było, bo skrył się gdzieś głęboko, ani mi samemu niespecjalnie chciało się mieszkać tu z naprawdę sporych rozmiarów rozkwaszoną plamą. Ale bydlakowi nie daruję, zwłaszcza, że chwilę temu w popłochu przemaszerował po mojej maszynce do golenia. Brrr. Całe szczęście, że szczoteczkę do zębów zawijam szczelnie w bawełnianą chusteczkę.

Bez żadnego planu co zrobię potem, zacząłem klapkiem rozgrzebywać zbrukaną stertę kosmetyczną. Wystraszony zwierz czmychnął wzdłuż ściany, wspiął się (!) po torbie od laptopa i zatrzymał się na łóżku czekając co będzie dalej. Czymś go przygnieść, tak żeby nie schował się gdzieś zaraz, gdzie go już nie dopadnę, ale czym? Największe co mam, co mogłoby go uwięzić, to pokrywka od pianki do golenia, którą przed chwilą karaluch sam wywrócił. Ściągnąłem ją z puszki i celnie trafiłem owada. Niestety – nie mieści się! Nie tylko odnóża, ale i spora część tułowia wystaje poza obwód nakrywki. Ostrożnie aby go nie rozgnieść, zacząłem poruszać pokrywką, aż ten wspiął się w jej wnętrzu. Teraz wystarczyło przez szerokość pokoju sięgnąć po jakąś książkę ze stołu by uwięzić go od dołu i wynieść poza mieszkanie.

Zawartość pułapki wyrzuciłem przez próg w ciemną noc i tylko usłyszałem jak uderza o kamienne podwórko i po chwili drepcze w nieznanym mi kierunku. Wróciłem do pokoju.

…By przekonać się, że na ścianie siedzi kolejny, lecz mniejszy osobnik. Wzdychnąłem  i zabrałem się za kolejną eksmisję. A Paul mówił, że będę miał pokój tylko dla siebie.

Martwy karaluch (ale nie ten sam). I wszędobylskie mróweczki

Martwy karaluch (ale nie ten sam). I wszędobylskie mróweczki

* * *

Przez szerokość pokoju sięgnąłem do stolika? Sterta kosmetyków w rogu pokoju? Tak. Myślę, że to dobra okazja opisać jak mi się tu mieszka.

Dom składa się z korytarzy, namiastki łazienki i czterech pokojów: dwóch większych i dwóch mniejszych. Mi przypadł jeden z mniejszych, drugi mały wziął Innocent, a dwa duże to lokum dla Agathe i szefa. Póki był bez mebli wydawał się większy, a teraz – po wniesieniu sprzętów – przypomina raczej celę i… nadal jest bez mebli. Mierząc długością mojego ciała leżącego na łóżku, zgaduję, że pokój jest na trzy metry szeroki i cztery długi. Posiada jedne drzwi, jedno okno, jedno łóżko i jeden mini stolik. I to wszystko. Między łóżko (jak na złość dwuosobowe, przez co zajmuje bez kitu ponad połowę powierzchni podłogi) i ścianę ledwo wcisnąłem torbę na laptopa  oraz pionowo postawioną walizkę, w której wszystko przywiozłem i która teraz robi za drugi stolik. Stolik ma szerokość jednego łokcia (długość ciała… łokcie… wracamy do pierwotnych form pomiaru, ale innych możliwości tu nie mam) i długość dwóch i pół. Połowę jego powierzchni zajmuje sterta ubrań, drugą połowę okulary, aparat, latarka, książki i inna drobnica układana codziennie w coraz to nowszych aranżacjach. I tak źle, i tak nie dobrze.

Pozostała powierzchnia to podłoga, po zajęciu przez łóżko, walizkę i stolik mająca długość mojego ciała i szerokość taką, że otwierającym się drzwiom brakuje mniej niż długość dłoni by otarły się o łóżko. W jednym jej kąciku zgromadziłem kosmetyki i leki, z racji braku innego miejsca, w drugim kącie, przy nodze stolika stoi papierowe opakowanie po żarówce pełniące funkcję kosza na śmieci. Idealnie się tu komponuje swoim rozmiarem.

I to koniec umeblowania. Z racji ciasnoty strasznie żałuję, że nie mam chociaż parapetu, na którym   mógłbym co nieco postawić. Otwarte do wewnątrz całą dobę poły okna (w oknie znajduje się w miarę szczelna siatka chroniąca przed komarami) robią za wieszak na ręcznik i koszulkę.

Cierpiących na klaustrofobię uspokajam: wychodzimy na zewnątrz. Nie będę już się rozwodził nad plamami na ścianach, pozostawionymi zapewne przez zabitych dziadków i pradziadków karalucha z początku opowieści.

Korytarze są spore. Zapomniałem dodać, że mamy też bardzo duży living room. Tyle, że pusty. Cztery fotele, stolik nieco większy od mojego i mały kredensik z szufladami. W jednej z nich, w opakowaniu od szczoteczki do zębów mieszkają świerszcze. W jednym z korytarzy, tuż koło moich drzwi jest półka na obuwie (już w całości zajęta), kosz na pranie i kosz na śmieci (a tak naprawdę ozdobna torba po którymś prezencie dla Pacifique). Więcej bibelotów nie ma. Brak jest nawet lustra na ścianie czy wieszaka na ubrania; to nie tak, że zapomniałem o nich nadmienić. Wierzcie mi: moje mieszkanie w Polsce w porównaniu z tym tu cechuję się dość sporym przepychem. W Polsce rzeczy na ziemi trzymam z wyboru, tu z konieczności 😉

Pokój dzienny, tyle, że wieczorem

Pokój dzienny, tyle, że wieczorem

Z jednej strony przez pokój dzienny można wyjść na mały taras, czy raczej ganek z niskim murkiem dookoła. Przed nim jest kawałek wysuszonego trawnika z drzewem pozbawionym liści; zapewne czeka na porę deszczową.

Nasz dom od frontu

Nasz dom od frontu. Ganek, suchy trawnik i suche drzewo

Z drugiej strony korytarzem można wyjść (a nawet trzeba jak się chce opuścić dom, bo drzwi na ganek są niemal zawsze zamknięte od środka na kłódkę) na wybrukowane niewielkie podwórko z tyłu budynku. Od ściany domu do ściany przeciwległego budynku z toaletą i pomieszczeniami, których jeszcze nie poznałem zawsze rozwieszone jest pranie. Lubię ten kawałek naszego obejścia; nawet mimo groźnie pobrzękującego ogromnego trzmiela, który mieszka w podziurawionej jak zakazany tu żółty ser krokwi małego zadaszenia.

Budynek w podwórku (fragment)

Budynek w podwórku (fragment)

W każdym z okien domu są kraty. W ogóle nie widziałem tu w całym kraju okna bez krat. Nawet wielkie szklane witryny salonu samochodowego Toyoty są zakratowane. Przed domem jest żeliwny płot, zakończony ostrymi grotami i poprzetykany słomą. Wykończenia górne płotów to bardzo ciekawy temat i kiedyś będę musiał to obfotografować. U nas są groty, bywa drut kolczasty, a w wydaniu ekonomicznym w ceglany mur od góry wmurowane są na sztorc kawałki potłuczonego szkła. Przy tej finezji zastanawia mnie dlaczego wszystkie bramy podwórek są zawsze otwarte?

To tyle w tym temacie. Łazienkę i inne sanitariaty opiszę w osobnym wpisie, bo są ciekawe same w sobie na tyle, że można się rozpisywać.

Mimo wszystko nie narzekam. Takich mniej więcej warunków tu się spodziewałem i nie ma tu dla mnie zaskoczenia. Ciasne, ale własne! Przynajmniej tak twierdzi karaluch.

4 Komentarze »

Statystyki odwiedzin

Niesamowicie mi wczoraj skoczyły statystyki. Odwiedzalność na poziomie 12 osób (dokładnie przestałem już liczyć w pewnym momencie), a ilość połączeń szacuję na minimum 70.

Żeby zrozumieć co jest niesamowitego w tak wydawać by się mogło małej ilości osób, musimy na chwilę przestać myśleć o komputerach, a skupić się na realnym życiu. 🙂 Tak, to jest możliwe, spróbujmy…

Przed wyjazdem jest wiele spraw do załatwienia, do końca nie związanych z samą Rwandą. Na przykład telefon komórkowy. Jak już pisałem nie będę swojego abonamentu zabierał do Rwandy. Na szczęście Robert zgodził się go zatrzymać i zamiast swojego telefonu na kartę, będzie do dzwonienia używał mojego. Muszę też odpalić mój wrak samochodu, nie ruszany z miejsca już od 4 miesięcy i przestawić pod dom rodziców.

Musiałem też coś zrobić ze swoim mieszkaniem. Jadę do Afryki pracować za friko, więc chciałbym na tym przynajmniej nie stracić. A zastanie sterty nie opłaconych rachunków po powrocie przyjemne by nie było. Trzeba więc było mieszkanie komuś wynająć.

Tylko kto się zgodzi na wynajęcie mieszkania na tylko 4 miesiące? Tydzień temu przekonałem się, że nikt. Zapytałem kilka wybranych osób szukających stancji na BiałystokOnline, i wszyscy powiedzieli, że szukają czegoś na dłużej. Nie interesowała ich nawet atrakcyjna cena – proponowałem wynajęcie tylko i wyłącznie za opłacanie rachunków i czynszu. Moja sugestia, że po powrocie zająłbym jeden pokój, a reszta nadal mogłaby być wynajmowana, też nie spodobała się (w większości poszukujący to były rodziny z dziećmi, więc w sumie się nie dziwię).

Trochę mnie to podłamało, ale spróbowałem z drugiej strony. Sam na BiałystokOnline, Bstok.pl i na stronach Kuriera Porannego w niedziele późnym wieczorem dałem ogłoszenie o banalnej treści: „3 pokoje 56mkw, Leśna Dolina, wynajmę całość lub poszczególne pokoje. 800zł za całość” (czy jakoś tak).

I się zaczęło 🙂 Jeszcze w niedzielę miałem pierwsze telefony i zaczepienia na GG, w przeciągu pół godziny umówiłem się z trzema osobami na poniedziałek na obejrzenie mieszkania (telefonicznie infomowałem, że oferta dotyczy pierwszych 4 miesięcy, a potem warunki się zmienią).

W poniedziałek telefon dzwonił od 7 rano z częstotliwością jeden telefon co 5 minut! Umówiłem się na obejrzenie mieszkania w sumie z 18 osobami; w końcu musiałem zacząć odpowiadać, że oferta już jest nieaktualna (choć nikt jeszcze mieszkania nie obejrzał, pierwszy potencjalny lokator był umówiony na 12, a już o 10 rano skończyłem się umawiać). Na wtorek nie było sensu ustawiać spotkań, bo czułem, że mieszkanie będzie już faktycznie wynajęte.

(Tu miałem zamiar rozpisywać się jak przebiegał „casting” potencjalnych lokatorów, ale odpuszczę Wam tej dłużyzny. Napiszę tylko, że z 18 umówionych osób, przyszło 12, z których 5 wydało mi się sensownych.) Ostatecznie wybrałem osobę, która pierwsza się ze mną skontaktowała: student z narzeczoną i jej siostrą. Wynajmą mieszkanie od sierpnia, a gdy wrócę z Rwandy, zajmę jeden z pokoi nadal wynajmując im pozostałe.

To już kolejne – po szukaniu laptopa – moje pozytywne rozczarowanie 🙂 Widać za mało wierzę w swoje umiejętności 😉

p.s. dziś było już 12 telefonów…

p.s 2. A te wirtualne statystyki też przedstawiają się całkiem imponująco. Już prawie 6 i pół tysiąca odwiedzin 🙂

4 Komentarze »