Udało mi się na chwilę podłączyć do prądu (ale nie do sieci) więc będę pisał na bieżąco co się wydarzyło do tej pory 🙂
30 lipca 2008, przed wyjazdem
Pukanie do drzwi. Zapewne siostra przyjechała wcześniej, ma mnie zwieźć na dworzec kolejowy. Otwieram więc drzwi nie do końca ubrany, a tu niespodzianka. Justyna, Paweł i Andrzej ze SPEK-u przyszli mnie pożegnać.
Przed 14:00
Wsiadłem do pociągu. Na dworcu z kolei żegnają mnie Dorota (ta co wygrała pierwszy konkurs pocztówkowy), Rysio i znów siostra.
W trasie do Warszawy
Zaczepia mnie współpasażer, na oko około 30 lat. Zauważył, że mam smycz z logo Polska Pomoc i pyta co mam z tym wspólnego. Mówię więc co, a on oznajmia, że też jeździł do Afryki. W sumie już trzy razy. Pierwszy raz jako wolontariusz z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego (oddział Kraków, to stamtąd miał jechać Mateusz) do Sierra Leone, potem dwa razy z lekarzami bez granic (sam jest lekarzem) do Ugandy i niedawno wrócił z Sudanu.
Zatem delikatnie wypytuję jak jest. Z jednej strony słychać, że nie wszystko mu się podobało, z drugiej rozwiewa moje obawy. Mówi, że malarone to dobry wybór, nawet jak na tak długi okres brania (sam potwierdza to co już pisałem o tym, że w amerykańskiej ulotce nie ma żadnych ostrzeżeń odnośnie zbyt długiego brania leku, a skład jest ten sam), opowiada o tym jakie parę razy miał przygody z lariamem (także z doświadczeń z pacjentami). Okazuje się, że depresja to nie jedyny efekt uboczny. Jeden z pacjentów całą noc trzymał się kurczowo barierki łóżka bo miał wrażenie, że cały świat wiruje i zaraz spadnie (ale trzeba mieć na uwadze, że lekarz aplikował mu lariam w dawkach leczniczych przy obecnej już malarii).
Uspokaja mnie odnośnie bezpieczeństwa. Mówi, że jedyna agresja z jaką się spotkał w czasie wszystkich wyjazdów, to zerwanie przez złodzieja łańcuszka z szyi jego dziewczyny.
W trasie do Berlina
Fajny, ładny pociąg. Na przeciwko mnie siedzi kobieta, co do której po jakimś czasie wpadam na to, że jest chyba znana z telewizji. Chyba gra w jakimś serialu, a że seriali nie oglądam, głowię się całą drogę kto to i czy to na pewno ona.
Niestety na zdjęciu mało widać z powodu poruszenia, więc też nie zgadniecie o kogo chodzi. Kiedyś może sobie przypomnę.
Czytam Kapuścińskiego „Heban”. Trafiam na rozdział o Rwandzie. Świetnie opisana historia tego kraju prowadząca do ludobójstwa, ale także opis kraju i ludzi. Już za kilkanaście godzin sprawdzę, czy się zgadza.
Polecam wszystkim Heban. Opisy krajów i przygód nie są przegadane, nawet nie są długie, a mimo to ma się wrażenie, że się tam jest razem z autorem. Kapuściński naprawdę ma talent.
Berlin, szukanie lotniska.
Dochodzi pierwsza w nocy, więc większość rzeczy jest już zamknięta. Nie ma za bardzo jak spytać kogoś jak dotrzeć na lotnisko, ale w końcu znajduję informację.
Spostrzeżenie językowe: gdy zapytasz Niemca: „Sprechen Sie englisch?”, nie ma znaczenia czy odpowie „yes” czy „nein”. I tak w dalszej rozmowie będzie mówić do ciebie po niemiecku. Potem ci co powiedzieli „yes” gdy dasz im do zrozumienia, że „ich nich verstehen, bitte sprehen englisch”, akcent będą mieć toporny. Ale nie mam co się czepiać, bo za kilka minut, się przekonam, że sam kaleczę wymowę. Ciekawa sprawa jak wiele potrafię powiedzieć po niemiecku, mimo, że uważam, że nie znam tego języka. „Ich suche bus sechs” i takie tam. Niestety zupełnie nie rozumiem odpowiedzi po niemiecku. Ale przyglądanie się mowie ciała świetnie się sprawdza.
W autobusie krzątam się i sprawdzam w praktyce powiedzenia Św. Tomasza z Akwinu: „Bałbym się człowieka, który czerpie wiedzę, z tylko jednej książki”. Co osoba, to inna rada. Dopytuję się na jakim przystanku mam wysiąść jeśli chce trafić na lotnisko Tempelhof i każdy mówi co innego (w domu sprawdziłem sobie metro, ale okazuje się, że U-Bahn w nocy nie kursuje, więc jadę autobusem). Mimo to nie mam stresu, każdy stara się być pomocny.
Zaczepia mnie dziewczyna i mówi po niemiecku, że też stara się właśnie dostać na to lotnisko. Rzeczywiście – ona i jej koleżanka mają walizki większe niż moja. Wspólnie udaje nam się ustalić co i jak.
Jeśli ktoś trafi kiedyś na tą stronę, bo też będzie szukać jak dotrzeć z dworca Berlin Hbf nocą na lotnisko Berlin Tempelhof: idziemy na dworcu na stanowisko 15, tam kupujemy bilet z maszyny za 2,10 euro (taa dam! Maszyna ma interfejs także po polsku, choć nie wszystko jest spolszczone), wsiadamy w pociąg S5, S7, S9 (do wyboru) i wysiadamy na następnym przystanku (Friedrichstrasse). Tam schodzimy na dół i pod wiaduktem jest przystanek nocnego autobusu N6 w kierunku na Alt-Ha…cośtam 🙂 Wysiadamy na przystanku Platz der Luftbrucke, i po drugiej stronie ulicy, nieco w głębi jest lotnisko…
…które o tej godzinie jest zamknięte na cztery spusty. Siadam z dziewczynami (autobusowe Leslie i Cindy z Newark, USA, licealistki, które były w Niemczech na wymianie, okazuje się, że też się wybierają teraz do tym samym samolotem co ja / widzę, że nie do końca rozumieją co mówię, więc i ja muszę popracować nad akcentem), na ziemi pod wejściem na lotnisko i zamierzamy czekać aż otworzą.
Po 15 minutach ze środka lotniska wychodzi facio i pyta czy czekamy na ten samolot o 6.55 rano (jest druga w nocy). Potwierdzamy, prosi abyśmy pokazali bilety i… wpuszcza nas na lotnisko 🙂 Caaaała hala dla nas! Kładźcie się gdzie chcecie, tu macie toalety, tu automat z kawą, a tu z jedzeniem. Super nie jest ponoć duże (nie mogę potwierdzić, bo nigdy nie byłem na lotnisku), ale jest większe niż hala Dworca Głównego w Warszawie. Pod sufitami zawieszone modele samolotów w skali tak na moje oko 1:2. I wszystko dla nas. Aż korci aby wejść zobaczyć co jest za check-inem.
Pozwoliłem sobie jednak jedynie gruntownie się umyć. Znalazłem też jakieś gniazdko elektryczne w ścianie i teraz do was to piszę 🙂 Jest 3.50, właśnie włączyli światła.
Ok, idę spróbować się zdrzemnąć zanim zejdą się ludzie.
Zdanie na podsumowanie
Dwanaście godzin w podróży, a tyle się już wydarza, tyle ludzi spotkałem. Miało być nudno, a tymczasem przygoda już się zaczęła.
* * *
Jestem na lotnisku w Brukseli. Są tu internet points. Internet jest 10 euro za godzinę, zdzierstwo. Na szczęście można się podłączyć do prądu za free. Więc piszę dalej offline.
Bruksela, 31 lipca, godzina 8:48
Padam na twarz, nie spałem. Wiem, że wszystko co mogę teraz wyprodukować to bełkot, więc postaram się dużo nie pisać.
Mój pierwszy w życiu lot samolotem za mną. Ale to jest super! Ten wgniot w siedzenie! Spodziewałem się powolnego przyspieszania, aż do zawrotnej prędkości. Tymczasem zawrotna prędkość była na starcie. Żaden samochód z piskiem opon tak szybko nie rusza.
I ta prędkość wznoszenia. Wystarczy przez chwilę nie patrzeć przez okno i już wszystko jest diametralnie mniejsze.
Tylko lot zbyt krótki. Ledwo zdążyłem zjeść i nie starczyło już czasu na sen.
Lotnisko w Brukseli. Amerykanki słusznie się śmiały ze mnie, że lotnisko w Berlinie nazwałem dużym. Wylądowaliśmy równo o 8 rano, dojście do tego miejsca gdzie jestem, korzystając z ruchomych chodników zajęło mi 40 minut i wg informacji zawieszonych pod sufitem do mojej bramki nadal mam jeszcze 10 minut. Jeśli dobrze liczę budynek ma trzy odnogi, a każda z nich ma po 50 bramek do wchodzenia na samoloty. Na Templehof były cztery bramki 🙂
Idę może zrobię jakieś zdjęcie. Mam super widok przez okno. Wow! Właśnie wystrzelił kolejny samolot. Też tak zaraz będę 🙂 Jak kolejka górska.
Już się cieszę na myśl o widokach z okna. Pola i lasy Europy, but apeniński, Morze Śródziemne, potem Sahara, sawanna… Aż żal spać.