To już jest drugi tydzień kiedy tu jestem, a modem w pracowni Paula nie działa. Przed chwilą Paul dzwonił do swojego ISP, a ten mu powiedział by zadzwonił w przyszłym tygodniu, to może coś będzie wiadomo. Trudno w to uwierzyć siedząc w Polsce przed komputerem, ale takie telefony tydzień w tydzień są wykonywane z telecentrum od… 4 miesięcy. Powiedziałem, że u nas jeśli reklamacja nie zostanie naprawiona w dwa tygodnie, firma musi dać nowy sprzęt lub zwrócić pieniądze (jeśli się nie mylę). Tu niestety czegoś takiego nie ma. A szkoda, bo Paul w łącze musiał zainwestować dziesięć tysięcy dolarów i teraz nie ma ani łącza, ani pieniędzy.
To skąd się tu bierze internet? Postaram się opisać mniej więcej jakie jego wersje już tu poznałem. A właściwie o jakich słyszałem, bo o ile wiem jestem teraz chyba jedyną osobą w całej prowincji Bugesera, która ma internet; sam mer (odpowiednik polskiego burmistrza pożycza ode mnie modem).
Internet dzieli się na satelitarny i rozsiewany za pomocą anten operatorów komórkowych.
Telecentrum ma, póki co w teorii, łącze satelitarne od firmy Artel. Druga technologia satelitarna nazywana jest VSAT i nic o niej poza nazwą nie wiem. Paul chciał z niej skorzystać, ale mówi, że wycofali się z działania w Nyamata.
Dwaj główni i jedyni operatorzy komórkowi to Rwandatel i MTN. Rwandatel oferuje szybsze łącze, ale nie mają w chwili obecnej dostępnych modemów. Poszliśmy więc kupić modem i łącze od MTN, o którym Paul od razu uprzedzał, że będzie działać wolno. Nie podpisuje się tu umów ileś miesięcy, tylko po prostu koszt modemu jest wliczony w pierwszy miesiąc abonamentu. Abonament wynosi 37 dolarów (w pierwszym miesiącu 240 dolarów).
MTN działa gorzej niż fatalnie, ale ponoć to też efekt tego, że jako jedyny w ogóle teraz działa. Rwandatel nie ma modemów, Artel nawala, VSAT znika… W godzinach 12 – 20 w ogóle nie można się zalogować do sieci. Między 20 a 22 i z rana raz na kilka prób się to udaje, ale połączenie i tak jest zrywane. W pozostałym czasie czyli po 22 aż do rana kiedy wszyscy tu śpią internet działa. Jego prędkość jest okropna.
Z deklarowanych 56kbs średnia prędkość to 1,5 kbs w podskokach do pięciu. Otworzenie strony z pocztą zajmuje pięć minut. Wykasowanie bez czytania przesłanych przez Pawła zapisów na listę dyskusyjną, informacji o możliwości podjęcia pracy trenerskiej od zaraz w Polsce, zapisów mnie do twittera i innych blipów trwa kolejne pięć minut. 😉 Muszę jednak mieć żelazną cierpliwość, bo wiem, że próby wyjaśnienia mu, że kiedy siedzę w Rwandzie odcięty od świata nie interesuje mnie ani to co się dzieje na naszej liście dyskusyjnej ani rejestracja na twitterze (koszt łącza internetowego niemal w całości wyczerpał budżet przeznaczony na komunikację i nie mam pieniędzy na smsy), na nic się zdadzą i nadal będę to dostawał 😉 Może jednak jak go tu publicznie ochrzanie będzie lepiej 🙂 Paweł: ja nawet nie wchodzę na polskie portale aby sprawdzić co się dzieje w Polsce. Sprawdzenie dwóch skrzynek pocztowych zajmuje 1,5 godziny, a czytam tylko maile z MSZ i od Krysi. Opublikowanie jednego wpisu na blogu (nie napisanie; zwykłe kopiuj i wklej z worda i dodanie zdjęć) zajmuje od 2 do 3 godzin.
Innych rodzajów łącz tu nie ma. Rwanda nie ma sieci szkieletowej na cały kraj. Kilka tygodni temu czytałem, że właśnie powstaje i faktycznie tak się dzieje. Paul z dumą pokazuje pracowników kopiących rowy i kładących kabel, póki co wzdłuż dróg w samym Kigali ale kiedyś wyjdą poza miasto i rozejdą się po kraju.
Taka sytuacja nie tylko komplikuje mój kontakt z Wami, ale przede wszystkim sprawia, że nie wiem jak poprowadzę szkolenia komputerowe. Spora ich część ma dotyczyć właśnie internetu. Najprawdopodobniej ten fragment będę musiał omawiać w większości „na sucho” co najwyżej pokazując na moim modemie jak to wygląda (jeśli w ogóle uda się połączyć). Nawet jeśli, zastanawiam się co z tego? Jeśli nawet nauczyciele nauczą się obsługi internetu, znikną w szkołach w których go nie ma.
Będę musiał bardziej się skupić na technologiach offline. A sama Rwanda wyraźnie potrzebuje pomocy także w infrastrukturze sieciowej.