Faktycznie, po moich szpitalnych przygodach i po światowym dniu walki z AIDS napisałem Wam, że po powrocie, zgodnie z założeniem jakie powziąłem jeszcze przed wyjazdem, pójdę zbadać się czy przypadkiem jestem nosicielem, czy przypadkiem nim nie jestem. W jednym z komentarzy czytelnik zwrócił mi uwagę, że nic o tym nie napisałem.
Tego że napiszę o wyniku Wam nie obiecywałem. 🙂 Ale brak odpowiedzi być może zasugerował Wam jakąś.
Rzeczywiście już w kilka dni po powrocie poszedłem w Białymstoku do punktu badań przy ulicy Krakowskiej (a według tabliczki na budynku: Rocha). Dziwne uczucie. Dopiero co wchodzisz do środka na korytarz, a już się czujesz jak chory. Ludzie dookoła (zresztą nieliczni) mają cię zapewne gdzieś, a mimo wszystko w ich oczach odczytujesz wyrok: „zakażony”. Wszyscy zresztą są jacyś stremowani. Jakby nie było jest to przychodnia chorób wenerycznych. Ale obietnica to obietnica.
Skończyło się póki co jedynie na rozmowie z panią doktor. Badania w kierunku AIDS dają jakiś rezultat najwcześniej w 6 tygodni od potencjalnego zakażenia, a tak na 100% są pewne po trzech miesiąch. Porozmawiałem sobie, opowiedziałem dlaczego tu jestem i w sumie doktor mnie uspokoiła mówiąc, że nie ma tu żadnego specjalnego ryzyka zagrożenia.
Ale i tak mam zamiar po upłynięciu symbolicznych trzech miesięcy jednak pójść się przebadać. A to już za kilka dni. Na razie jednak założę sobie, że o wyniku, jaki by nie był nic tu nie wspomnę.
To jednak prywatna sprawa. Czym innym jest pisanie, że się zbada, a czym innym ujawnianie wyniku badania.
* * *
Słyszałem któregoś dnia w Tok FM eudycję, do której zadzwonił facet zarażony. Powiedział, że dzień w którym poznał wynik badania uważa obecnie za jeden z najlepszych dni w jego życiu. Brzmi szokująco, ale mogę go zrozumieć. Kwestia zmiany priorytetów w swoim życiu. Całkiem dobra okazja do zakończenia zastanawiania się nad niektórymi sprawami, nad którymi wielu z nas będzie się zastanawiać przez całkiem spory kawał życia, jeśli nie aż do śmierci. Lęk czy będzie się dobrym rodzicem, strach czy miłość jest wieczna. Z plusem na wyniku przestaje to chyba mieć znaczenie. I w końcu można zacząć jeść najtłustszy z boczków bez obaw o zawał serca 😉
* * *
Tak. Za kilka dni minie trzy miesiące od kiedy jestem już w Polsce; o czternaście dni mniej niż trwał mój pobyt w Rwandzie. Jakże to diametralnie odmienne spędzone okresy czasu.
Co się od powrotu wydarzyło w moim życiu? Nic. Kilka nieudanych prób czegoś tam, a głównie sen – jedzenie – komputer. Znowu zacząłem pić alkohol, jakby ktoś pytał. Biorę też leki nasenne po tym jak zacząłem mieć dość kładzenia się spać o 7 rano i pobudek o 15. Był tydzień w którym słońce widziałem góra o świcie przez chwilę.
* * *
Zastanawiam się dlaczego już tyle nie piszę. Wczoraj strzeliłem, że to może niewygoda biurka, przez niektórych nazywana feng-shui. Siedząc przy komputerze monitor miałem na godzinie drugiej, co nie było wygodne. Ciągle musiałem obracać głowę to na klawiaturę, to na ekran.
Wkurzyłem się więc i przestawiłem wszystko w pokoju tak, aby monitor mieć ciągle przed sobą. I patrzcie jaki efekt 😉