Archive for Zdrowie

Malaria

Skrzyp, skrzyp, skrzyp…

Tak skrzypi śnieg za oknem, gdy się po nim chodzi. Powiedzmy, że to właśnie ten nieustanny hałas spowodował, że blog się znów obudził. Nic dziwnego, tutaj w niby-Rwandzie upał niesamowity, a tymczasem za oknem jakiś dziwny dźwięk. Nie przypomina to szurania klapek zrobionych ze starych zużytych opon, nie przypomina też równikowego deszczu bębniącego w blaszane dachy, nie ważne jak mały miałby to być deszcz.

Ale prawda jest inna, blog się budzi bym napisał Wam nieco o malarii. Zostałem o to poproszony przez lekarzy, abym na bazie swojej wiedzy i doświadczeń opisał tą chorobę na moim blogu muzungu.pl. Sam podpowiedziałem, że dobrym, a nawet może lepszym miejscem na opisanie będzie ten właśnie blog, czyli Konrad Jest w Rwandzie. Blog jest już o tyle martwy, że nie piszę na nim (bo nie jestem już w Rwandzie) i jest o tyle żywy, że wciąż odwiedza go bardzo dużo osób. I dobrze, bo fajnie jest wiedzieć, że zainteresowanie moim pobytem w Rwandzie z Waszej strony nie skończyło się wraz z moim powrotem do kraju.

Wciąż mam tutaj jeszcze wiele wejść, wiele osób szuka informacji turystycznych związanych z wyjazdem do Afryki, według statystyk google bardzo często szukacie tu informacji jak się do takiego wyjazdu przygotować, szukacie wskazówek dotyczących zdrowia. Pisałem już o tym, ale nigdy za wiele. Szczególnie na pewno brakuje tu osobnego artykułu dotyczącego malarii. Fakt, że na nią nie zachorowałem (choć kto go tam wie), ale choroba ta jest sporym problemem i co roku dotyka wielu Polaków podróżujących do Afryki. Zatem poniżej moje wskazówki. Pisałem już o tym na muzungu.pl, ale tutaj postaram się opisać wszystko bardziej zwięźle.

O samej chorobie jako takiej.

Mam wykształcenie biologiczne, więc pozwolę sobie nieco się powymądrzać 😉 Choć nie za dużo. Dokładne informacje znajdziecie na przykład tutaj. Ja tylko wspomnę o tym co najważniejsze.

Wspomnę o tym, że jest to choroba roznoszona przez komary widliszki (występujące także w Polsce, ale nie groźne z powodu opisanego za chwilę), jednak komary są tylko wektorem, czyli organizmem roznoszącym, a prwadziwym patogenem jest pierwotniak o nazwie zarodziec malarii. To on dla pełnego cyklu życiowego musi część życia spędzić w ciele człowieka, a część w ciele komara (i to jest właśnie powód dlaczego w Polsce widliszki groźne nie są: nawet jeśli dostaną się do nich zarodźce, jest im za zimno by przejść cały cykl rozwojowy).

Wspomnę też o tym, że jest to choroba śmiertelna, na którą niestety nie ma szczepionek. Można co prawda wykształcić częściową na nią odporność, najczęściej na dwa sposoby: przejść malarię w swoim życiu (nie polecam) lub przyjmować przez cały czas pobytu w tropikach leki antymalaryczne. Żadna z metod nie gwarantuje 100% bezpieczeństwa, a jedynie obniża ryzyko zachorowania.

Czy ryzyko zachorowania jest duże? Niestety nie wiem, bo to wartość relatywna. Z jednej strony w tropikach tylko jeden komar na 300 jest zainfekowany zarodźcem. Z drugiej strony malaria w tropkiach jest odpowiednikiem pod względem zachorowywalności chyba naszej grypy. Sami sobie odpowiedzcie na jak duże oceniacie teraz ryzyko zachorowania na grypę.

Przygotowania do wyjazdu.

Przede wszystkim spotkanie z lekarzem. Jest wiele miejsc gdzie możecie znaleźć listę lekarzy chorób tropikalnych, na przykład tutaj lub tutaj.

W wyniku spotkania na pewno dostaniecie receptę na leki antymalaryczne i zdecydowanie polecam z niej skorzystać jeszcze przed wyjazdem. Ja w Rwandzie nie widziałem nigdzie leku, jaki mi został przypisany, więc na pewno bym go nie wykupił (nazwy leku specjalnie nie podaję, aby nikogo nie sugerować co do wyboru, o tym niech zdecyduje lekarz).

Ponadto zaopatrzcie się w repelenty przeciw komarom. Wypatrujcie tych, które zawierają w sobie związek DEET; uważa się bowiem że ten jest wyjątkowo nielubiany przez widliszka. Niestety ciężko takie środki wypatrzeć w aptekach czy sklepach. Ja już się nauczyłem, że DEET zawiera repelent o nazwie Bross. Jest tani, tańszy od repelentów reklamowanych w telewizji, więc zawsze go kupuję.

I ubezpieczenie. Wykupcie koniecznie, bo jeśli juz trafi Wam się pójść do szpitala czy zwykłego lekarza, bez ubezpieczenia taka wyprawa może Was naprawdę bardzo dużo kosztować.

(W tym artykule opisuję tylko kwestie związane z malarią, dlatego nie wspominam na przykład o szczepieniach na inne choroby jak żółtaczka; o tym na pewno wspomni lekarz w czasie wizyty opisanej wyżej)

Na miejscu.

Na szczęście na miejscu nie musi się wcale okazać, że jest aż tak źle (choć na pewno zależy to od kraju). W Rwandzie wcale nie latały za mną chmary komarów. Prawdę mówiąc jak już kilka razy wspominałem widziałem jednego komara na kilka dni w porze suchej i kilka komarów na dzień w porze deszczowej. Nie przygotowujcie się więc na to, że będziecie cały czas w panice wieczorami rozglądać się za komarami i bez przerwy oklepywać się.

Mimo to nie zapominajcie dmuchać na zimne. Wyjmijcie repelenty i spryskajcie się nimi przed wieczorem.

Sprawdźcie moskitierę w oknie lub nad łóżkiem. Jeśli będzie miałą dziury (a będzie miała na 100%) pozaklejajcie je choćby zwykłą taśmą klejącą.

Unikajcie szarej godziny, czyli momentu gdy zaczyna się robić ciemno. Wtedy ryzyko zakażenia jest największe, bo wtedy właśnie komary ruszają na łowy. Na szczęście szara godzina trwa na równiku bardzo krótko i nazwałbym ją raczej szarymi minutami. Jak to wygląda pokazywałem na przykład tutaj 🙂

Z wszelkimi objawami jakiejkolwiek choroby idźcie do lekarza. Bez skrępowania. Pamiętacie? Wykupiliście przecież ubezpieczenie, więc dlaczego nie korzystać by z niego? 😉 Niestety objawy malarii są bardzo różne i ciężko samemu stwierdzić czy to właśnie ta choroba czy coś innego. Co więcej niektórzy mogą ją przechodzić dość łagodnie, tak więc nawet zwykła biegunka z podwyższoną temperaturą może być malarią (jednak traktujcie to raczej jako ewenement niż coś, co na pewno was spotka; bardziej nastawcie się na wysoką gorączkę, poty i utratę przytomności).

Po powrocie.

Niestety powrót do kraju nie oznacza końca ryzyka zachorowania na malarię. Jeszcze prze kilka dni po powrocie bierzcie leki antymalaryczne (ile, o tym zdecyduje lekarz). Pamiętajcie także, że uznaje się, że na malarię można zachorować nawet po roku od zakażenia zarodźcem. Tak więc koniecznie przy każdej chorobie przez rok po powrocie wspominajcie o tym lekarzowi rodzinnemu, tak by ewentualnie wykluczył malarię, lub zdecydował o dalszych badaniach.

Więcej:

Więcej na ten temat znajdziecie:

na moim blogu pod tagiem malaria

na stronach malaria.com.pl lub Centrum Informacji Medycyny Podróży

u lekarzy medycyny tropikalnej 🙂

Pamiętajcie też aby nigdy w stu procentach nie ufać informacjom znalezionym w sieci, także mi. Tu w końcu chodzi o Wasze zdrowie i Wasz organizm.

2 Komentarze »

Leżę chory na grypę :)

Albo na coś podobnego: temperatura, poty, kaszel i ból głowy. Ledwo zebrałem się do kupy by usiąść przed komputerem.

Także mój ostatni wpis możecie śmiało olać 😉 Ca za złośliwość losu

3 Komentarze »

Sezon grypowy

Nie chce zapeszyć, ale zimy zostało już mniej niż więcej, w tym roku jest jakaś wyjątkowo sroga, a ja wciąż jestem zdrowy.

Kto mnie zna, ten może potwierdzić, że w okresie od października do marca z reguły pzynajmniej raz na półtorej miesiąca leżę powalony grypą, a nawet gdy stoję to i tak cały czas smarkam, kaszlam lub mnie drapie w gardle. Moja lekarka zresztą już kilka lat temu sama się poddała i widząc mnie kolejny raz tego samego miesiąca rozłożyła zrezygnowana ręce i rzekła „kompletne zero odporności”.

Znajomi dookoła prychają i kichają. Ba, współlokatorzy chorowali już w sumie półtorej raza od kiedy ze mną mieszkają, więc tylko czekałem kiedy przejdzie na mnie. Ale nie. Grypą wymieniają się między sobą, a mnie nic nie tyka.

Na spotkaniu w MSZ okazało się, że nie tylko ja to zauważyłem. Nikt z obecnych nie chorował po powrocie ani razu.

Podejrzewam więc, że musi mieć to jakiś związek z Afryką. Moja teoria jest taka, że będąc tam na co dzień
narażonym na niezliczone bakterie, wirusy i pasożyty, system immunologiczny wszedł na na tak wysokie obroty, że teraz z naszej polskiej grypki czy anginy co najwyżej się śmieje.

Comments (1) »

Badanie AIDS/HIV

Faktycznie, po moich szpitalnych przygodach i po światowym dniu walki z AIDS napisałem Wam, że po powrocie, zgodnie z założeniem jakie powziąłem jeszcze przed wyjazdem, pójdę zbadać się czy przypadkiem jestem nosicielem, czy przypadkiem nim nie jestem. W jednym z komentarzy czytelnik zwrócił mi uwagę, że nic o tym nie napisałem.

Tego że napiszę o wyniku Wam nie obiecywałem. 🙂 Ale brak odpowiedzi być może zasugerował Wam jakąś.

Rzeczywiście już w kilka dni po powrocie poszedłem w Białymstoku do punktu badań przy ulicy Krakowskiej (a według tabliczki na budynku: Rocha). Dziwne uczucie. Dopiero co wchodzisz do środka na korytarz, a już się czujesz jak chory. Ludzie dookoła (zresztą nieliczni) mają cię zapewne gdzieś, a mimo wszystko w ich oczach odczytujesz wyrok: „zakażony”. Wszyscy zresztą są jacyś stremowani. Jakby nie było jest to przychodnia chorób wenerycznych. Ale obietnica to obietnica.

Skończyło się póki co jedynie na rozmowie z panią doktor. Badania w kierunku AIDS dają jakiś rezultat najwcześniej w 6 tygodni od potencjalnego zakażenia, a tak na 100% są pewne po trzech miesiąch. Porozmawiałem sobie, opowiedziałem dlaczego tu jestem i w sumie doktor mnie uspokoiła mówiąc, że nie ma tu żadnego specjalnego ryzyka zagrożenia.

Ale i tak mam zamiar po upłynięciu symbolicznych trzech miesięcy jednak pójść się przebadać. A to już za kilka dni. Na razie jednak założę sobie, że o wyniku, jaki by nie był nic tu nie wspomnę.

To jednak prywatna sprawa. Czym innym jest pisanie, że się zbada, a czym innym ujawnianie wyniku badania.

* * *

Słyszałem któregoś dnia w Tok FM eudycję, do której zadzwonił facet zarażony. Powiedział, że dzień w którym poznał wynik badania uważa obecnie za jeden z najlepszych dni w jego życiu. Brzmi szokująco, ale mogę go zrozumieć. Kwestia zmiany priorytetów w swoim życiu. Całkiem dobra okazja do zakończenia zastanawiania się nad niektórymi sprawami, nad którymi wielu z nas będzie się zastanawiać przez całkiem spory kawał życia, jeśli nie aż do śmierci. Lęk czy będzie się dobrym rodzicem, strach czy miłość jest wieczna. Z plusem na wyniku przestaje to chyba mieć znaczenie. I w końcu można zacząć jeść najtłustszy z boczków bez obaw o zawał serca 😉

* * *

Tak. Za kilka dni minie trzy miesiące od kiedy jestem już w Polsce; o czternaście dni mniej niż trwał mój pobyt w Rwandzie. Jakże to diametralnie odmienne spędzone okresy czasu.

Co się od powrotu wydarzyło w moim życiu? Nic. Kilka nieudanych prób czegoś tam, a głównie sen – jedzenie – komputer. Znowu zacząłem pić alkohol, jakby ktoś pytał. Biorę też leki nasenne po tym jak zacząłem mieć dość kładzenia się spać o 7 rano i pobudek o 15. Był tydzień w którym słońce widziałem góra o świcie przez chwilę.

* * *

Zastanawiam się dlaczego już tyle nie piszę. Wczoraj strzeliłem, że to może niewygoda biurka, przez niektórych nazywana feng-shui. Siedząc przy komputerze monitor miałem na godzinie drugiej, co nie było wygodne. Ciągle musiałem obracać głowę to na klawiaturę, to na ekran.

Wkurzyłem się więc i przestawiłem wszystko w pokoju tak, aby monitor mieć ciągle przed sobą. I patrzcie jaki efekt 😉

3 Komentarze »

Z okazji pierwszego grudnia

Pierwszy dzień grudnia to światowy dzień walki z AIDS. Może zatem to dobra okazja dla mnie, aby co nieco napisać o tym, czego się na temat tej choroby dowiedziałem będąc w Rwandzie.

Dla Europejczyków Afryka bardzo często się automatycznie kojarzy z wirusem HIV. Nie bezpodstawnie: Afrykę kojarzy się z pierwszym miejscem pojawienia się tego wirusa, a dziś w wielu krajach jest to olbrzymi problem. Kraje południowej Afryki – RPA, Zimbabwe, Botswana – to miejsca, w których nawet co trzecia osoba jest nosicielem tego wirusa. Potraficie to sobie wyobrazić?

W Rwandzie odsetek ten jest mniejszy, co nie znaczy, że problem jest znikomy. Oficjalnie w dystrykcie Bugesera, w którym znajduje się zamieszkiwana przez mnie przez jakiś czas Nyamata, 5,6% procenta mieszkańców jest nosicielami. Statystycznie co dwudziesta osoba. (Dla porównania w Polsce wirusem HIV zarażona jest jedna osoba na 10000). Jeśli by liczyć odsetek zarażonych tylko wśród kobiet, to już co dziesiąta mieszkanka Nyamata jest nosicielką. Nieoficjalnie słyszałem, że w Kigali odsetek sięga trzydziestu.

Czy widziałem tam osoby zarażone HIV i chore na AIDS? Biorąc pod uwagę liczby powyżej, z pewnością. Jeden raz w sali konferencyjnej organizowane było spotkanie osób chorych, o czym poinformował mnie Paul ściszonym głosem. Zerknąłem okiem – ludzie jak każdy inni.

HIV i AIDS to w Rwandzie temat wstydliwy i nie wstydliwy. Owszem, swobodnie rozmawiałem o nim z ludźmi, a na ulicach dosłownie co kilometr stoi billboard uprzedzający o tym problemie. Nikt jednak nie przyzna się, że jest nosicielem. Na szczęście nikogo jednak o to wprost nie pytałem.

Głównym oficjalnym powodem szerzenia się AIDS jest oczywiście seks. Zdrady małżeńskie w Rwandzie są częste, co więcej jest wewnątrz małżeństw pewne na to przyzwolenie. Jeżeli mężczyzna przebywa długo poza domem rodzinnym, w pewnym sensie ma prawo korzystać z usług prostytutek, czy mieć kochankę. W ten sposób się zaraża, potem zaraża swoją i żonę i dalej zarażają się dzieci (podczas porodu).

Drugi powód nosicielstwa utajonego to gwałty na małych dziewczynkach w okresie ludobójstwa. Nie były to zdarzenia incydentalne, w Afryce (patrz komentarze do wpisu) gwałt jest jedną z form walki, tak więc jeżeli jakaś kobieta czy dziecko nie zostali zabici w czasie zagłady, jest bardzo prawdopodobne, że uratowało je przed tym „pozwolenie” na gwałt. Teraz się o tym nie mówi, ale – jak powiedział mi Robert – wiele dziewczyn w naszym wieku spotkało to w przeszłości. Wstyd jednak powstrzymuje je przed zbadaniem się; oficjalnie zresztą cały czas uważają się za dziewice.

Podejrzewam jednak, że jest jeszcze wiele dróg, którymi ludzie zarażają się tam HIV i o tym nie wiedzą. Za każdym razem gdy goliłem się, przyglądał się mi Samuel, Innocent czy ktoś inny. Któregoś dnia Paul zapytał mnie czy w Polsce wszyscy sami się golą i powiedziałem, że tak. Odparł, że on nigdy sam się nie golił, że tu ludzie chodzą w tym celu do fryzjera. Odrzekłem, że to nieco dziwne, bo w Polsce od kilku lat nie można już ogolić się w zakładzie fryzjerskim, właśnie z uwagi na ryzyko zarażenia się HIV. Byli zdziwieni i nie wierzyli mi, że tą drogą można także się zarazić.

Wszyscy doskonale sobie zdają sprawę z ryzyka jakie niesie seks, ale mało kto (a właściwie nikt spośród ludzi, z którymi o tym rozmawiałem) nie zna żadnych innych dróg. Któregoś dnia, gdy Schola zobaczyła, że mam skaleczone i nieco krwawiące przedramię, podeszła i zaczęła je wycierać swoją ręką. Innego razu Robert był bardzo zdziwiony, że obawiam się zarażenia przez sprzęt dentystyczny.

* * *


I jeszcze nieco ciekawostek politycznych odnośnie AIDS. Mało bowiem, kto wie, że problem tej choroby to także element strategii gospodarczych państw afrykańskich.

Zbyt duży procent osób zarażonych to według władz niektórych państw mniejsze przychody z turystyki. Dlatego ponoć zdarzają się kraje, które specjalnie liczbę tą zaniżają. O tym zjawisku słyszałem w odniesieniu do Kenii.

Z drugiej jednak strony duży wskaźnik nosicielstwa to dużo pieniędzy z WHO i innych organizacji na badania nad HIV, leczenie i profilaktykę. Jednym z głównych celów pomocy dla państw afrykańskich jest bowiem wspieranie wszelkich działań skierowanych przeciw tej chorobie. Dlatego ponoć zdarza się, że niektóre państwa widząc jak bardzo USA i Europa stara się wspomóc finansowo kraje wyniszczane przez AIDS, same zawyżają swoje oficjalne statystyki. O tym zjawisku słyszałem w odniesieniu do Ugandy, gdzie ponoć „dzięki” dużej liczbie chorych niedawno powstał za pieniądze amerykańskiej pomocy rozwojowej jeden z największych ośrodków badawczych d/s HIV/AIDS.

Czy to prawda: nie wiem. Powyżej opisane wiem z rozmów z ludźmi, ale też artykułów z lokalnej prasie, gdzie dziennikarze wiele razy zastanawiają się jak to możliwe, że na przykład w RPA co trzecia osoba jest zarażona – w takim wypadku liczba infekcji powinna już bardzo szybko doprowadzić do zarażenia niemal całego społeczeństwa.

* * *


Sam jeszcze przed wyjazdem do Rwandy postanowiłem sobie, że co by się tam nie wydarzyło, po powrocie pójdę się zbadać. W Rwandzie pobierano mi krew, krwawiłem u dentysty, więc mam jeszcze większą motywację.

Byłem już u lekarza, jednak badań nie zrobiłem. Pierwsze stwierdzenie wirusa w krwi może nastąpić najwcześniej po 6 tygodniach od infekcji, więc sobie spokojnie poczekam. Spokojnie, bo lekarka rozwiała większość moich obaw, mówiąc, że ryzyko, że zostałem zarażony jest naprawdę małe. Sprzęt medyczny jest jednym ze źródeł zarażeń, ale raczej rzadkim. I to prędzej ja zaraziłem lekarzy, a nie oni i ich sprzęt mnie. To moja krew była świeża, natomiast wirus HIV w zaschniętej krwi, która mogłaby być na sprzęcie bardzo szybko obumiera. 

 

wikimedia

Oficjalny procent nosicielstwa wirusa HIV w Afryce. Źródło: wikimedia

Eugen odpowiada w dystrykcie za koordynację wszystkich działań odnośnie HIV/AIDS. To od niego dowiedziałem się większość informacji. Na zdjęciu za swoim skromnym biurkiem.

Eugen odpowiada w dystrykcie za koordynację wszystkich działań odnośnie HIV/AIDS. To od niego dowiedziałem się większość informacji. Na zdjęciu za swoim skromnym biurkiem.

Na różowo i niebiesko. Plansze informujące, że wszędzie dookoła czycha AIDS znajdują się na każdym kroku.

Na różowo i niebiesko. Plansze informujące, że wszędzie dookoła czycha AIDS znajdują się na każdym kroku.

10 Komentarzy »