Albo na coś podobnego: temperatura, poty, kaszel i ból głowy. Ledwo zebrałem się do kupy by usiąść przed komputerem.
Także mój ostatni wpis możecie śmiało olać 😉 Ca za złośliwość losu
Albo na coś podobnego: temperatura, poty, kaszel i ból głowy. Ledwo zebrałem się do kupy by usiąść przed komputerem.
Także mój ostatni wpis możecie śmiało olać 😉 Ca za złośliwość losu
Nie chce zapeszyć, ale zimy zostało już mniej niż więcej, w tym roku jest jakaś wyjątkowo sroga, a ja wciąż jestem zdrowy.
Kto mnie zna, ten może potwierdzić, że w okresie od października do marca z reguły pzynajmniej raz na półtorej miesiąca leżę powalony grypą, a nawet gdy stoję to i tak cały czas smarkam, kaszlam lub mnie drapie w gardle. Moja lekarka zresztą już kilka lat temu sama się poddała i widząc mnie kolejny raz tego samego miesiąca rozłożyła zrezygnowana ręce i rzekła „kompletne zero odporności”.
Znajomi dookoła prychają i kichają. Ba, współlokatorzy chorowali już w sumie półtorej raza od kiedy ze mną mieszkają, więc tylko czekałem kiedy przejdzie na mnie. Ale nie. Grypą wymieniają się między sobą, a mnie nic nie tyka.
Na spotkaniu w MSZ okazało się, że nie tylko ja to zauważyłem. Nikt z obecnych nie chorował po powrocie ani razu.
Podejrzewam więc, że musi mieć to jakiś związek z Afryką. Moja teoria jest taka, że będąc tam na co dzień
narażonym na niezliczone bakterie, wirusy i pasożyty, system immunologiczny wszedł na na tak wysokie obroty, że teraz z naszej polskiej grypki czy anginy co najwyżej się śmieje.
Nie, to o nie o tym filmie z Nelly w roli głównej 😉
TVP1 wyemitowała dziś dwadzieścia minut po północy film Manderlay. Choć nie wiedziałem o czym będzie, to od razu byłem pewien, że muszę go zobaczyć. Po pierwsze reżyser – Lars Von Trier. Jak dotąd nie zdarzyło mi się abym rozczarował się jakąś jego produkcją (dla nie kojarzących człowieka, podpowiem, że zrobił on dość popularny film „Tańcząc w ciemnościach” z Bjork w roli ślepnącej kobiety). Po drugie Manderlay to kontynuacja filmu Dogville, który oczywiście widziałem i byłem zachwycony. Akurat Manderlay ciężko jest znaleźć na sieci (albo ja nie potrafię dobrze szukać), więc niecierpliwie czekałem pokazu w telewizji. I się doczekałem.
Bardzo mnie zaskoczył. Nic o nim nie czytałem wcześniej i nie wiedziałem, że głównymi bohaterami będą Murzyni, a tematem ich relacje z białymi. Główna bohaterka wracając z ojcem z Dogville trafia do miasteczka Manderlay (bez paniki, nie zdradze zakończenia i najważniejszych zaskakujących rzeczy, więc możecie śmiało czytać), w którym odkrywa, że wciąż panuje niewolnictwo, mimo, że oficjalnie zostało zniesione 70 lat wcześniej. Akurat umiera zarządczyni farmy i bohaterka postanawia wyswobodzić wszystkich czarnoskórych. Przekonana, że im pomaga zmusza ich panów do zaprzestania wyzysku i przyznania im praw obywatelskich.
Tak się zaczyna film, a potem Lars zmusza nas wszystkich do zastanowienia się czym tak naprawdę jest pomoc dla czarnoskórych. To dość kontrowersyjne, zwłaszcza dla ludzi takich jak ja, ale naprawdę bardzo polecam obejrzenie każdemu, kto wybiera się na wolontariat do Afryki, czy też ma pomysł na inny rodzaj pomocy.
Rozbroiła mnie dosadność tego filmu, ale i rozbroiło przedstawienie czarnoskórych. Ktoś, kto pisał scenariusz musiał być w tej kwestii świetnym obserwatorem. W filmie mamy wszystko, z czym spotkałem się osobiście w Afryce (a Wy spotkaliście się na tym blogu): lenistwo i podejście do czasu (jedną z pierwszy zmian w Manderlay po zapanowaniu demokracji było zatrzymanie się zegara, którego już nikt nie odczuwał potrzeby aby nakręcać), umiejętność rozwiązywania problemów i planowania projektów, kwestie manipulowania białymi przez czarnych. Po prostu genialne!
Polecam. I jeszcze raz polecam. My wolontariusze mieliśmy to na treningu w MSZ, teraz i Wy możecie zobaczyć jak wygląda pomoc i przede wszystkim film zmusi Was do zastanowienia komu tak naprawdę pomoc pomaga. Czy to wszystko co robimy, jest de facto dlatego, że chcemy aby Murzynom się lepiej żyło, czy robimy to po to, aby nam się wydawało, że pomagamy i leczymy swoje sumienia?
Doszły mnie słuchy z redakcji Kuriera Porannego, że w piątek 12 grudnia (czyli dziś, tyle, że gdy to piszę jest 5:55) ukaże się artykuł o moim wyjeździe do Rwandy. Tyle, że rzecz jasna ma nie zapowiadać wyjazd, tak jak to było ostatnim razem, a wyjazd podsumowywać.
Tak więc zapraszam do czytania 🙂 Ja się dopiero kładę spać, więc pewnie jak wstanę, już w kiosku nakład będzie wykupiony 🙂
Niestety z Rwandą nie mam dobrego teraz kontaktu. Dostałem email od Roberta, dostałem kilka emaili od Innocenta. U Roberta nic nowego, Innocent mieszka w Kigali i czeka kiedy Agathe się do niego przeprowadzi po ślubie Paula z Pacifique (już jest po slubie, więc zapewne już się przeprowadziła). Schola puszcza mi sygnały i czasem dzwoni. Ale nie mówi nic konkretnego (bardzo słabo zna angielski). Tylko cześć, jak się masz, dziękuję za telefon.
Wciąż śledzę newsy z Rwandy. Ministrowie spraw zagranicznych Kongo i Rwandy spotkali się i ustalili, że będą w końcu ze sobą współpracować w rozwiązaniu kryzysu. Mam nadzieję, że się tym razem uda, bo niestety takich porozumień w historii było już kilka i nic nigdy z nich nie wyszło.
A u mnie? Akurat ze sobą mam kontakt lepszy niż z ludźmi w Nyamata, więc mogę napisać nieco więcej 😉
W poprzednim tygodniu wziąłem się za siebie, stwierdziłem, że z leżenia brzuchem do góry nic nie wyjdzie i zacząłem kombinować gdzie tu i jak zarobić jakiś grosz. Wychodzi to lepiej lub gorzej, ale wychodzi.
Znalazłem współlokatora do mieszkania. Wciąż mam jeszcze jeden wolny pokój do wynajęcia i daję ogłoszenia (gdyby ktoś szukał w Białymstoku pokoju do wynajęcia, to dajcie takiej osobie na mnie namiary). Współlokator póki co wygląda bardzo ok. Nie pali (zapomniałem zaznaczyć ten wymóg w ogłoszeniu i gryzłem się jak to potem obejść, ale jak widać nie będzie trzeba), przyniósł całkiem spore głośniki i sprzęt HI-FI. Pierwsze co przy mnie puścił to Nirvana, więc bardzo dobrze 🙂
Kumpel ze studiów zaczepił mnie na piwie czy nie zrobię mu małego portaliku opartego na CMS. Robieniem stron już się znudziłem i najpierw powiedziałem, że nie, ale przypomniałem sobie o swojej sytuacji finansowej i zmieniłem zdanie. Wszystko już obgadaliśmy i teoretycznie od dziś powinienem siedzieć już i dłubać.
(Gdyby ktoś też potrzebował takiego wykonawcy to chyba się już zgłaszam 😉 )
Z tym samym kumplem zaczęliśmy kombinować czy nie założyć wspólnie jakiejś firmy. Od dawna chciałem otworzyć hostel, okazało się, że kumpel też. Nie było więc co myśleć i postanowiliśmy napisać do tego biznes plan.
Niestety po wstępnych wyliczeniach wyszło nam, że hostel w Białymstoku nie będzie się opłacał. Kombinowaliśmy obliczenia na wiele sposobów i ledwo udawało nam się wyjść tysiąc, dwa nad kreskę. A jeśli już na początku trzeba kombinować, to znak, że taki biznes lepiej sobie odpuścić. Pomysł hostelu więc zostawiliśmy, ale nie pomysł wspólnych biznesów. Nadal kombinujemy co by tu zrobić i już jest wstępny kolejny pomysł. Ale na razie cicho sza.
Szukam też etatowej pracy. Rozwój międzynarodowy powoli sobie odpuszczam. Większość ogłoszeń o poszukiwaniu koordyntora do akcji za granicą zawiera wymogi, których nie przeskoczę (język francuski, 5 lat doświadczenia w pracy za granicą…). No niestety. Co więcej jak na złość na CharityJob.co.uk pojawia się teraz do pięciu ogłoszeń w tej kategorii na tydzień. Jak na złość, bo jak byłem w Rwandzie, widziałem takich ogłoszeń 15-30.
Byłem na pierwszej rozmowie o pracę, która okazała się totalnym niewypałem. Pojechałem na rozmowę specjalnie do Warszawy, a na miejscu okazało się, że chociaż byliśmy umówieni, szefa nie było. Co więcej choć praca jest typu „14 godzin na dobę, cały czas pod telefonem, odpowiedzialność za niemal 300 pracowników podległych pode mną” usłyszałem proponowaną pensje 800 złotych. Brutto, na umowę zlecenie 🙂 Oczywiście taka propozycja zawiera między wierszami informację „nie chcemy ciebie tutaj, idź sobie”, ale że też ludzie nie potrafią tego powiedzieć wprost. Proponowanie 500 złotych na rękę za pracę na 1,5 etatu to jak pięścią w nos.
Ale nic. To pierwsze podejście i szukać trzeba dalej. Kupuję w poniedziałki wyborczą i zakreślam ogłoszenia o pracę, przeglądam Internet. Póki co na tym się kończy, bo zawsze blokuje mnie coś w wymaganiach w ogłoszeniu. W poniedziałek jednak kumpel przysłał mi znalezioną samemu ofertę pracy na szkoleniowca, jakby uszytą pod moje doświadczenie: uprawnienia pedagogiczne (mam), doświadczenie w prowadzeniu szkoleń dla nauczycieli (no ba), doświadczenie w prowadzeniu szkoleń z obsługi systemu Windows (tak jest!), gotowość do częstych wyjazdów (im dalej dla mnie, tym lepiej; zresztą było się przecież prawie dwa lata przedstawicielem medycznym ciągle za kółkiem). Zastanawiam się, czy nie wysłać im swojego CV…
Jasne, że żartuję 😉 Ogłoszenie było sprzed dwóch tygodni, więc bałem się, że już nieaktualne. Zadzwoniłem i dowiedziałem się, że mogę jeszcze wysłać swoje CV, co od razu uczyniłem. Jak nie dostanę tej pracy to już sam nie wiem 🙂
* * *
Dostaję też od Was na email pomysły i propozycje co do różnych zatrudnień. Najciekawsza była propozycja pracy w wydawnictwie jako redaktor. Ale czekam też na wszelkie inne pomysły. Czyta Was w końcu niezły tłum ludzi, część z Was na pewno ma swoje firmy, ma znajomych z firmami, widzi gdzieniegdzie ogłoszenia o pracę. Pomyślcie czasem czy nic z tych rzeczy nie pasowałoby do moich umiejętności i doświadczenia i skrobnijcie maila 🙂 Blog piszę, jak już wiele razy wspominałem zupełnie charytatywnie, nie zgodziłem się na przyjmowanie nawet dobrowolnych opłat od Was, co kilka razy sugerowaliście. Ale może dzięki blogowi dostanę jakąś super hiper pracę? 😉