Archive for Inni wolontariusze

Japończycy rozdają króliki

Poza mną tu w Rwandzie jest naprawdę dużo muzungu, którzy zjawili się tu z pomocą rozwojową. Nie policzę ile w samym Nyamata. Kiedyś pisałem, że jestem tu jedyny biały, ale wybaczcie pomyłkę, pisałem w pierwszym tygodniu pobytu. Na pewno jestem jedyny, który każdego dnia dwa razy pieszo przemierza całą długość miejscowości. Inni się kryją w samochodach chyba, bo widuję ich sporadycznie, zwłaszcza jak zjawią się w NTC w restauracji.

We wtorek czy środę pierwszy raz spotkałem tu skośnooką trójkę – Udzie (piszę jak to się wymawia) i Kim z Korei Płd oraz Miho (nawet już wiem jak to zapisać w katakanie: ミホ) z Japonii. Zjawili się jak się najpierw dowiedziałem by pokazać tradycyjne potrawy z dalekiego wschodu. Miałem już iść do domu, ale jednak zostałem 😉

Miho przyniosła ze sobą królika i przyrządziła go w super sposób. Dość pikantnie a samo mięso niestety smakuje jak kurczak (zauważyliście jak często opisując smak czegoś stwierdza się, że smakuje jak kurczak?). Ale i tak było świetnie.

Udzie, Paul i Miho za "kuchennym" stołem

Udzie, Paul i Miho za "kuchennym" stołem

Usiadłem z Miho przy stole, porozmawialiśmy sobie i okazało się, że te dokarmianie mnie ma głębszy podtekst.

Miho pokazuje co narobiła

Miho pokazuje co upichciła

Miho jest wolontariuszką w organizacji Jica. Japończycy przyjechali tu rozwiązać jeden z naprawdę największych problemów, jakie trapią Rwandę – głód. Przywieźli ze sobą około 10 królików, które rozdali rolnikom. Jak latwo się domyślić króliki bardzo chętnie zaczęły się mnożyć: jest ich już pięćdziesiąt po okresie nieco dłuższym niż pół roku. Królik jest tani w utrzymaniu, rozmnaża się bardzo chętnie co wpływa na jego cenę. Dorosła kura na rzeź na targu kosztuje tu 4000 Franków (8 dolarów, btw, jak to się ma do ceny w Polsce? Napiszcie w komentarzu, bo mnie ciekawi). Królik natomiast o połowę mniej.

Ale to nie koniec. Rwandyjczycy nie mają ani tradycji hodowli królików, ani ich przyrządzania. Jica pomyślała jednak o wszystkim; uczą nie tylko jak je hodować i onie dbać. Miho odwiedza teraz restauracje takie jak Paula i uczy jak zrobić potrawy z królików. Paul dołączy teraz do swojej oferty także „króliczyznę”. Z biegiem czasu być może rozejdzie się to do zwykłych domów.

Jica robi jednak więcej w kwestii walki z głodem, tak dużo, że wszystkiego nie spamiętałem. Dzień później w telecentrum odbyła się ich konferencja podsumowują projekt i trochę podglądałem. Z ciekawszych rzeczy zauważyłem, że uczą rolników także jak uprawiać ryż czy hodować pszczoły. Ale ofertę mają znacznie większą.

my tu marzymy o rzutniku na szkolenia, a oni mają nie tylko rzutnik, ale i swoją kamerę. ;)

Konferencja Jica. Widać, że Japonia: my tu marzymy o rzutniku na szkolenia, a oni mają nie tylko rzutnik, ale i swoją kamerę. 😉

Trochę się obawiam czy z hodowlą królików nie powtórzy się scenariusz australijski, gdzie po ich sprowadzeniu na ten kontynent stały się prawdziwą plagą wpływając na lokalne środowisko, ale mam nadzieję, że nie. Zresztą choć skończyłem biologię, przeważnie wyznaję zasadę „najpierw życie człowieka, potem środowisko” (już wiem od kogo mi się dostanie po uszach za to na GG 😉 ).

* * *

Przy okazji podczas gotowania pojawił się pomysł aby przygotował coś z Polski. Szczerze mówiąc marzyłem nieco o polskim żarciu, więc zgodziłem się od razu. W przyzły tydzień robię kotlety schabowe. Szkoda, że pewnie nie mają tu kapusty kiszonej. A może ktoś wie jak się ją robi i czy da się w jeden tydzień? 🙂

8 Komentarzy »

Jutro trafię do obozu

Miałem trafić już dziś, ale w wyniku nieporozumień nadal siedzę w Nyamata. Maombi potrzebuje zgody Paula aby ten dał mu wolne, a cały dzień wczoraj go nie było. Ustaliłem więc z Maombim, że ten jak już będzie miał zgodę, wyśle mi sms-a i spotykamy się przed 7 rano i ruszamy na zachód w okolice miejscowości Kibuye do położonego nad jeziorem Kivu obozu dla kongijskich uchodźców, gdzie mieszka jego rodzina. To tak słowem wstępu, dla tych którzy nie czytają na bieżąco.

Maombi smsa nie wysłał, więc grałem sobie do trzeciej w nocy w Łosia. Jestem nieźle teraz od tej gry uzależniony 🙂

Za to dziś po szóstej rano zbudził mnie telefonem z pytaniem czy jadę. Powiedziałem, że nie bo nie wysłał smsa nie spakowałem się i właściwie mało spałem. Widać, że bardzo mu zależy bym też jechał, bo postanowił przełożyć wyjazd do rodziny na dzień później.

Co ciekawe Paul się poczuł i poprosił abym złożył mu pisemny wniosek o zgodę na mój wyjazd. Oczywiście skończyło się na śmiechu.

Zatem uprzedzam, że jutro i pojutrze nic nie będę pisał. W obozie nie ma mojego ulubionego prądu, wszyscy mówią, że warunki są bardzo ciężkie i patrzą na mnie jak na wariata, że chcę tam jechać. Laptop i sprzęty poza aparatem foto zostawiam w Nyamata. Plan jest taki, że o 7 rano ruszamy, około południa jesteśmy w Kibuye, które zwiedzamy (ludzie mówią, że to piękna miejscowość turystyczna z drogimi hotelami) i jedziemy do obozu, gdzie spędzam w survivalowych (lub nie) warunkach noc. Jak przeżyję, w poniedziałek wieczorem będę w Nyamata z powrotem.

* * *

Z inne beczki to jak zapowiadałem odwiedziła mnie wczoraj Ola z Simba Friends. Niestety szybko uciekła bo widać, że odwiedza chyba wszystkich Polaków, jakich udało jej się w Rwandzie ustalić (przed chwilą dzwonił do mnie misjonarz z Kigali, z którym właśnie Ola się widzi), a w niedzielę wraca do Tanzanii.

Paul i Ola omawiają dalekośiężne plany przejęcia sektora ICT w Rwandzie, a potem na cały świecie. Tylko w przeciągu kilku minut tej rozmowy notowania akcji spółek informatycznych na nowojorskiej giełdzie spadły o 3 punkty.

Paul i Ola omawiają dalekośiężne plany przejęcia sektora ICT w Rwandzie, a potem na cały świecie. Tylko w przeciągu kilku minut tej rozmowy notowania akcji spółek informatycznych na nowojorskiej giełdzie spadły o 3 punkty.

Udało się jej jednak chwilę porozmawiać, także z Paulem. Simba Friends na wiosnę będzie robić dwa projekty w Rwandzie i kontakt z Paulem im się przyda. Oczywiście nie omieszkałem wyraźnie zaznaczyć, że jak coś to jestem zainteresowany także współudziałem. Trzeba się reklamować 😉


Komentarze wyłączone

Goście jadą

Goście jadą! Wczoraj w komentarzach na blogu zobaczyłem wpis, że ludzie z fundacji Simba Freinds są właśnie w Kigali i chcą się ze mną spotkać. Już jesteśmy umówieni na piątekw Nyamata (przynajmniej zobaczą jakieś fajne miejsce, a nie tylko Kigali). Fajnie, w końcu pierwszy raz od półtorej miesiąca pogadam sobie z kimś w cztery oczy po polsku 🙂

Trochę pech, bo wnioskując z daty i godziny wysłania ich wiadomości mniej więcej w tym samym czasie właśnie wysiadałem z  busa, którym wróciłem z Kigali. Rano zabrałem się z Paulem by w końcu podjąć pieniądze z Western Union. W Nyamata też jest oddział, ale nie działa. Postanowiłem wrócić busem, bo nie chciałem kolejnego dnia spędzić w samochodzie czekając wszędzie na Paula.

Po drodze do, Paul miał coś do załatwienia w miejscowości Ntarama, więc skorzystałem z okazji i zwiedziłem tamtejszy Memorial Site czyli miejsce pamięci ofiar ludobójstwa. Kiedyś pokażę Wam wraz ze zdjęciami. Tylko nadmienię jeden szczegół. Przewodnik zaprowadził mnie do budynku, który był szkółką niedzielną i pokazał bordową plamę na ścianie. Powiedział, że w to miejsce przez całą dlugość sali Hutu rzucali o ścianę dziećmi.

W samym Kigali udało mi się podjąć owe pieniądze, zamienić po dość dobrym kursie część na franki (551FRW = 1 USD) i Paul zdąrzył mnie jeszcze zabrać do wielkiego sklepu który przypomina nasze Carrefour pod wieloma względami: jest wszystko od telewizorów i pralek po masło i jest tak samo jak w Polsce drożej niż w innych sklepach. Ale zrobiłem sobie małe zakupy, z których najbardziej zadowolony jestem suszonych ananasów.

To tyle wpisu właściwie o niczym. Żeby nie było tak nudno, wzrokowcom wrzucam zdjęcia jak wyglądają tutejsze krowy.

W tym kraju nie ma koni (za wyjątkiem jednego przyjezdnego z Polski), więc krowy pełnią także funkcje pociągowe.

W tym kraju nie ma koni (za wyjątkiem jednego przyjezdnego z Polski), więc krowy pełnią także funkcje pociągowe.

Słynne krowy, historycznie należące do warstwy społecznej Tutsi, wyglądają inaczej niż nasze polskie krasule, ale muszę powiedzieć, że czasem widuję i takie jak nasze. W porównaniu z tymi tutaj, nasze to prawdziwe bydlaki. Te są skromniejszych rozmiarów, ale za to niektóre mają naprawdę olbrzymie rogi, tak jak ta tutaj:

Czy to inna rasa czy inny gatunek niż krowy ze zdjęcia wyżej?

Czy to inna rasa czy inny gatunek niż krowy ze zdjęcia wyżej?

Funkcja krów w Rwandzie jest różnoraka. Ich mleko to podstawa tutejszego wyżywienia; jak mówią mi Rwandyjczycy potrafią przeżyć kilka dni pijąc tylko je i nic nie jedząc. Jak wiecie dodają je do każdej herbaty (a właściwie herbatę dodają do mleka), aż muszę prosić abym mi zrobili na wodzie. Krowy oczywiście też są zjadane.

Krowy pełnią też funkcję społeczną. Ten kto ma dużo krów, ten jest bogaty. Tak jak pisałem każdy ma tu jakąś krowę. Kiedyś zaczepił mnie na ulicy starzec prosząc o pieniądze, a Paul odpowiedział bym mu nie dawał, bo ma on najwięcej krów w Nyamata.

Krowy to też obiekt wypożyczany niegdyś przez Tutsi dla Hutu. Relacja taka nazywała się ubuhake i nie miała nic wspólnego z niewolnictwem. Tutsi, posiadacz krów wypożyczał je dla swoich klientów Hutu. Ci mu za to płacili na różne sposoby, ten z kolei w zamian chroniąc swoich klientów obejmował ich rodzinę protekcją. Słowo Hutu niegdyś było synonimem słowa „klient”.

Oczywiście jednak gdzie mamy podział na posiadaczy i na nie-posiadaczy pojawia się bunt tych biedniejszych (vide przedwojenna sytuacja z bogatymi Żydami, zresztą czy nadal się nie mówi, że to Żydzi rządzą Polską 😉 ). Traf chciał, że akurat idealnie wykorzystali te rożnice kolonizujący Rwandę Belgowie i krok po kroczku doszło do wzajemnego mordowania się. Ale to już temat na inną opowieść.

* * *

Jeśli chodzi o artykuł przez wszystkkich czekany to muszę napisać, że pracuję nad nim z zapałem, ale wciąż nie widać końca. To znaczy już wiem, co jeszcze w nim brakuje, ale to co najmniej 4 strony A4 (jak dotąd zapisałem już dziesięć, więc uprzedzam, że będzie to dłuższa lektura). Myślę, że po niedzieli wszystko już będzie, w weekend może wypuszczę jakiś zanętowy fragment 🙂 Taki odpowiednik filmowego „trailera” 🙂

4 Komentarze »

Tak na szybko

  1. W czwartek wypisali mnie  ze szpitala. I dobrze, bo nieźle się tam nudziłem. Rwandyjczycy w Kigali (albo po prostu w szpitalu) są inni niż w Nyamata. Mniej kontaktowni, więc całe dnie tylko leżałem. Prawie mnie nikt nie odwiedzał. Teraz  biorę leki na malarię i salmonellozę, ale już jest supcio.
  2. Po wyjściu ze szpitala okazało się, że właśnie skończył mi się abonament na internet. Trzeba więc było wrócić znów do Kigali i zapłacić, a Paulowi się nie spieszyło (15 września będą tu wybory parlamentarne i Paul jest lokalnym organizatorem kampanii wyborczej; jest cały czas zajęty, choć od dawna wiadomo, że właśnie ta partia wygra wybory, kiedyś to opiszę). W końcu dziś pojechałem busem z Robertem i na miejscu się okazało, że salon dziś czynny tylko do 12:00. Na szczęście chwilę później się okazało, że doładowanie na internet to to samo co doładowanie komórki pre-paid. Kupiliśmy kartę za 20000FRW (około 40USD) od chłopaka na ulicy, doładował, pokazał jak to potem robić samemu w Nyamata i nawet wystawił fakturę.
  3. Udało mi się kupić pocztówki! Ale było to niemiłosiernie trudne. Oni tu nie wiedzą co to jest postcard. Gdy tłumaczysz pokazują Ci laurki na urodziny i (wyjątkowo dużo tu takich) z okazji urodzin dziecka. Juz zrezygnowałem i nawet miałem zamiar taką połogową kupić dla Doroty, ale napatoczyła się jakaś nierwandyjka i powiedziała nam, że pocztówki można kupić w Caritasie. Caritas też był zamknięty, ale okazuje się, że uliczni sprzedawcy są rewelacyjni. Wyczarują ci wszystko. Jeden pobiegł gdzieś i po chwili przyniósł plik pocztówek. Niestety cena spora: 500FRW (1 dolar), kupiłem na razie 5. Żałuję bo zaraz potem zaczepił mnie inny sprzedawca uliczny, który mial takie ręcznie robione i to za 150FRW. No nic.
  4. Widzę, że rośnie mi konkurencja. Karolina, Kinga i Fabian piszą z Togo (mam nadzieję, bo na razie zaczęli, ale liczę na to, że nie skończy się na kilku postach jak na naszym wspólnym blogu), a Przemek rozpisał się nieźle na temat pobytu w Ugandzie.
  5. W piątek rano czułem się jeszcze jakbym miał znów wrócić do szpitala (zawroty głowy, kłopoty ze staniem), ale dumnie melduję, że o 14:00 wróciłem do prowadzenia zajęć.

3 Komentarze »